ImageDziewięć historii z życia i dziewięć fikcyjnych opowieści o ludziach, którzy żyli i odeszli. Czyli, o każdym. Akustyczna muzyka jakby z westernu Sama Peckinpaha, ale bardzo swojska, bieszczadzka i zainfekowana bluesową nostalgią. Arek Zawiliński & Na drodze stworzyli muzykę do słów, które o bieszczadzkich duchach stworzył Rafał Dominik.

Siwy Koń Apaczów - do bólu prawdziwy. Tak jak cała płyta. Ten krążek Na drodze zaczyna się powoli, jak wschodzące nad połoninami Słońce, wyłania się z mgły, by zacząć wciągać w swój świat. Przeniesiony na Dziki Zachód, a jednak - prawdziwy. To pieśń o tęsknocie, o potrzebie spełniania marzeń, o nieustannym dążeniu do tego, co nie do schwytania. O losie? A wszystko w oprawie przestrzennych, akustycznych gitar z odrobiną hawajskich nut.

Pezex - król grabarzy, to piękna charakterystyka kilku postaci z życia Dzikiego Zachodu. Ale takie historie przecież zdarzają sie wszędzie. Może tak szybko nikt nie sięga po broń, ale problemy wciąż te same. Tyle, że miejskiego grabarza zastąpiły konkurujące zakłady pogrzebowe. Muzycy świetnie bawią się formułą country, jest szczypta harmonijki i nieodzowne na werandzie saloonu banjo.

Szary pies z Tennessee - to opowieść o pogoni za wolnością z lirykami przypominającymi nawet Obławę Wysockiego. I wiele innych kultowych pieśni. I nie ma tu przesytu formy. Praktycznie tylko banjo i harmonijka. I głos. I starczy. Rafał Dominik chyba sam wiedział, że to może być najważniejsza piosenka z krążka, bo nawet na okładce napisał "jaki tam blues, to ja i kurwa mać moja śmierć. Lepiej chyba już się nie da.

Ale to dopiero trzy postaci. Kolej na Jędrka Połoninę - karego konia. Tu już Na drodze tworzą całą symfonię. Są gitary, bębny, skrzypce Jana Gałacha. Ta opowieść szybko się nie skończy. Życie bandyty może być życiem wartym opisania, zaśpiewania, zagrania. I chociaż to troszkę inna estetyka, w huczących w tle akordach gitary i skrzypiec słychać starego dobrego Neila Younga. Mocna rzecz.

A skoro tłem opowieści jest Dziki Zachód, muszą być i Indianie i Indiańska śmierć. Piękna, przestrzenna melodia rozwija się ponad górami, a bohater trochę w rytm anglosaskiego folku z nieodzownymi skrzypcami w klimacie irlandzkim rusza w podróż. Frazy punktują uderzenia w bęben. Ci ludzie naprawdę nie nudzą i umieją z minimum instrumentów osiągnąć porażajace efekty. No i dają zagrać solo Gałachowi, a ten wie, ze skrzypce bliskie sa duszy każdego wrażliwego słuchacza. I umie to wykorzystać. A bohater godnie umiera.

Witek Malarz to następna opowieść, tym razem żywcem wyjęta z westernu. Rytm trzymają i dobro i banjo, a dodatkowo wibruje drumla. A perkusista używa tary. Jest pysznie, a melodia wcale nie jest do bólu banalna. Podporządkowana opowieści i dynamiczna pomaga wczuć się w klimat historii o malarzu, który nie wie czy lepiej portretować żywych czy umarłych. I wie, ze on też zginie. Ale śmieje się śmierci w twarz.

Trzeba przyznać, że Zawiliński umie sprawnie napisać wiele stylowych piosenek. Jeśli Poker z diablem, to i swingujący numer niemal w stylu Żądła, ale nie ragtime. Po prostu, piosenka jest bliska nowoorleańskiej tradycji, akustyczne tło doskonale punktuje zapis pokerowej rozgrywki z oszustem. No i historia jak z filmu Jabberwocky. Bohater najpierw w porachunkach przy karcianym stole traci dwa palce, później stopę, w końcu ginie, ale i po śmierci nie przestaje grać nawet z diabłem. Ot, dusza pokerzysty.

W bieszczadzko-westernowych historiach nie mogło zabraknąć historii o alkoholu i przemocy. I rozpaczy zalewanej alkoholem. Taki jest Michał Angels. Bił i lżył, żeby "twardość w ciele i duszy wyrobić". A i tak dzieci odeszły, a on pogrążył się w otchłani. Czy sam je unicestwił? Piosenka rozwija się i galopuje coraz bardziej dramatycznie. Do tego przejmujące riffy skrzypiec i prosty rytm z niemal rockowym refrenem. To działa i na zywo może być niemniej przerażajace. Trzeba tylko wczuć się w klimat opowieści Dominika.

I na koniec - opowieść przypominająca bajania Antoniego Krupy. Najbardziej bluesowa i chyba najbardziej osobista. I najbardziej bluesowa. Gitara i chrapliwa harmonijka towarzyszą opowieści o pojedynku siwowłosego faceta z sobą samym. O ostatecznym starciu, a może o rozliczeniu się z tego, co w życiu było niepotrzebne, co przyniosło innym krzywdę. To spotkanie z sumieniem, które rzuca przed śmiercią w oczy złotą monetę. Świetny numer z krakaniem wron zamiast memento.

Arek Zawiliński & Na drodze napisali Blues dziewięciu jak koncept album. O ludziach, którzy życie strawili w Bieszczadach, a kiedy odeszli, muzycy postanowili utrwalić ich w piosenkach przeniesionych w realia Dzikiego Zachodu. Akustyczny krążek, który śmiało może być w kolekcji nie tylko fana bluesa, ale ballady, pieśni turystycznej i przede wszystkim dobrej, aczkolwiek świetnie stylizowanej, prawdziwej muzyki. A wartość dodana, to rysunki węglem jako opracowanie graficzne. Postarał się zespół i postarał wydawca, nic dziwnego iż prosi o niekopiowanie krążka.

            POWRÓT