Anna Boleyn

 

Zamykam Siekierezadę. Gaszę niepotrzebne światła. Zostawiam tylko świecę na barze, lubię tę chwilę, gdy wszystko jest skończone i przychodzi cisza do wnętrza baru i do wnętrza mego. W lustrach odbija się blask świecy i mordy czartów piekielnych. Siadam na stołku barowym, czuję się nagi samotnością, patrzę się w płomień świecy jak niepokornie drga i chwieje się, jakby chciał uwolnić się z tego knota i ulecieć wolny. O blachę na dachu bębnią krople wiosennego deszczu. Oparłem się o blat baru z czereśni bieszczadzkiej, wystrugany przez Szamana i myśli me zaczęły wędrówkę w przeszłość, trochę w przyszłość a trochę nie wiadomo gdzie, odczułem błogi stan zawieszenia między światami. Rozbłysk świecy rzucił światłem w kierunku kącika lustrzanego- siedziała tam postać bez głowy, przyjrzałem się ostrzej i zauważyłem, że trzyma ją w dłoniach, rude włosy spływają prawie do podłogi. Od razu wiedziałem, że to Ona-, że to jest Anna Boleyn. Nie przyszło mi nic lepszego do głowy tylko to by ją zaprosić na stołek barowy. Przysiadła się ochoczo i postawiła głowę na barze, przeszedłem z drugiej strony i nalałem dwie wiśniówki. Długimi, szczupłymi palcami wzniosła swą głowę i usadziła na szyi, wypiła pięćdziesiątkę i postawiła ją- tą swoją głowę z powrotem na barze, ale z drugiej strony. Zaczęliśmy rozmawiać, spostrzegłem, że ma takie trochę nerwicowe zachowanie i ciągle gdzieś przekłada tą swoją głowę i nieraz myliło mnie to trochę, bo kiedy coś mówiła to patrzyłem się na korpus i nie widziałem oczu a głos dochodził z drugiej strony. Rozmawialiśmy z Anną o różnych drobnych sprawach, właściwie słuchałem jej monologów, ja mało mówiłem. Dowiedziałem się, że Anna odziewa się w szaty swej matki, że czuć w nich jeszcze to ciepło bijącego matczynego serca, które już na ziemi nie bije, bo ciało jej odeszło a została jedynie idea tej bezbrzeżnej miłości do swego dziecka. Te suknie Anny były wyprane we krwi uczuć, ale Dejanira też tam coś dołożyła i Anna często powtarzała, że palą ją te suknie żywym ogniem. Anna nie pozwoliła swej matce jeszcze umrzeć i ja to rozumiem, bo mój świat też jest trochę taki jak to powiedział Edgar Poe- żywi są martwi, a martwi są żywi. Nastało bolesne milczenie, poczułem smutek Anny, poczułem wzruszenie, gdy zaczęła gładzić na sobie odzienie swej matki. To bardzo bolesne dotykać opakowanie po kimś, kogo się bardzo kocha, a On jest, ale bardziej Go nie ma i tak bardzo się pragnie, żeby On tam był, żeby Ona tam była. Anna wspomniała również swego Ojca, który był Królem Olch. Karczował je bezlitośnie, rządził w swym lesie siekierą, a one odrastały jeszcze większą mnogością pędów, a On je wciąż karczował i zdawało się, że on jest potrzebny im, a one jemu do tej ciągłej wojny, wojny o istnienie. Zdawało się, że karczował tak myśli swoje a one ciągle odrastały potężniejszą ilością pędów i na pytanie Anny -Tato, co robisz? – Karczuje- odpowiadał i tak z tą odpowiedzią popadł w rutynę, że później już na każde pytanie tak odpowiadał – Karczuję, karczuję, karczuję… Anna założyła na chwilę swą głowę i w tym momencie była zupełnie kompletna, zauważyłem, że patrzy w kierunku lustra, w którym odbijała się jakaś komnata, a przy kominku spał czarny pies, Anna uśmiechnęła się i zawołała na zwierzę jakimś śmiesznym imieniem, jakoś tak jak nazywał się alkohol z ich epoki. Pies podniósł się i otrzepał się całym ciałem i to były chyba właściwe myśli Anny, które prowadziła na smyczy, czarne myśli, zaklęte w ciele tej suki mrocznej jak ta ostatnia noc przed ścinaniem. I jeśli mogę Ci coś ofiarować Anno Boleyn to składam w Twe dłonie ten portret Twojej osoby, może on jest prawdziwy, a może nie. Ale tak Cię namalowałem słowami patrząc jak dogorywa blask świecy. Dzisiaj o świcie Annie Boleyn ścięli głowę…

 

 

Powrót

R