Dodge Command Car WC-56

Między Sztudrami, Chevroletami i „Dżemsami” stała „Doczka” komandorka, powoził nią Kazek, osobisty kierowca kierownika bazy, zawsze pedantycznie wyczyszczona, w lecie bez plandeki i brezentowych boczków prezentowała się przepięknie. Kazka łączyła z kierownikiem wspólna troska o ten reprezentacyjny wręcz pojazd. Na niedzielnych pijaństwach kierowników bieszczadzkich baz transportowych nie było urodziwszej maszyny. Wygodna kanapa z tyłu mieściła z łatwością opasłego kierownika i co najmniej dwie panie z księgowości. Otwierany kufer z tyłu krył skrzynkę wódy i dwie piwa, dobrą zagrychę i można było śmigać nad wodę z fasonem. W lipcowy skwarny dzień Kazek kładł szybę na maskę i czwóreczką na małym gazie płynęli po szutrówkach z miarowym bulgotem dolniaka-szóstki, wycięcia w bokach karoserii łagodnie zaokrąglone jak biusty pań z księgowości, masywny zderzak jakby ostrzegał-nie zadzierajcie z nami. W całych Bieszczadach świeciło tylko jedno takie piękno - Dodge Command Car Kazka szofera i grubego kierownika. Ale jakby życie było tylko sielanką zapewne szybko by się znudziło.

Niedzielne spotkania kierowników skrywały pewien sekret, oprócz pijaństwa i obłapiania pań z księgowości panowie dzielili wspólną namiętność do talii kart, po flaszce na łeb siadali przy stoliku i z lubością wsłuchiwali się w szelest tasowanych kart zahipnotyzowani dźwiękiem jak człowiek pierwszy raz widzący i słyszący bezkres rozkołysanego morza. Kazek donosił wódę, kroił kiełbasy, zabawiał opuszczone przez „dyrektorów” damy, przy stoliku karcianym atmosfera stawała się już naciągnięta do niemożliwości jak baranie jaja, kierownik Kazka obcierał pot z czoła, na stole leżała góra banknotów, wszyscy kierowcy naczalstwa z paniami księgowymi obserwowali z zaciekawieniem pojedynek, kierownik wstał od stolika, podszedł do Kazka i wysapał:

-Daj kluczyki od doczki.

-Ale ja nic nie piłem panie kierowniku!

-Daj! -rzekł ten nieustępliwie.

Zacisnął w grubym łapsku i odmaszerował do grających, położył kluczyki na puli. Na ten widok Kazkowi mało nie wydarło serca, odwrócił się nie mogąc znieść napięcia, po chwili na ramieniu poczuł ciężką dłoń, odwrócił się i wiedział już wszystko, natychmiast wyprowadził potężny prawy sierpowy i kierownik padł na drewnianą podłogę knajpy. Kazek wyszedł na zewnątrz, padał letni kapuśniaczek, spojrzał na komandorkę i zrezygnowany ruszył przed siebie, po policzkach ciurkiem spływały mu łzy. Za plecami słyszał ciężkie człapanie sapiącego kierownika, odwrócił się i rzekł:

-Kurwa takich rzeczy się nie robi panie kierowniku…..

 

Powrót

R