Dwie rzeki

 

Solinka kojarzy się zawsze ze słońcem. Rodzi się na dzikich polach, we wsi-widmie o tej właśnie nazwie, meandruje obficie nieraz kryjąc się w wydrążonych przez siebie jamach, przeskakuje jak jeleń rączy przez położone wysiłkiem bobrów wierzby i odrobinę zmęczona płynie leniwie przez dawne pastwiska, a kiedy je mija nabiera chyżości, ale zawsze z ciekawością jakąś wrodzoną skłania się w stronę światła, żwirowych płani na swej wężowej drodze dużo rozsypuje jej wody jasne i pogodne pstrągiem upstrzone, swym szumem jak kołysanką zmysły istot łagodzi.

Wetlinka swój bieg zaczyna żwawiej, jakby od razu w gniewie się narodziła, z jakąś butą i werwą walczy z bogami kniei. Mniej odcinków z drobnymi kamyczkami, zaś więcej głazów potężnych, z którymi odwieczne czyni zapasy, tworzy piękne przełomy w trzewiach ziemi grzęźnie, są miejsca gdzie jej źrenice słońca nie zaznały, czarna woda w mroku tonie, jest bardziej tajemnicza od swej siostry, jej wody mają odcień ciemnozielony, jakby wymieszała się z tymi resztkami puszczy przedczłowieczej, gdzie jeleń dumnie nosi swą koronę, wilk poluje na tegoż króla chcąc go z tronu obalić, niedźwiedź sen swój zimą nad górami rozpościera.

I w końcu łączą swój bieg te siostry cudownie piękne w jeden nurt wezbrany, wody najpierw jak po długim rozstaniu płyną obok siebie nieufnie, by przed wyspą ponownie się rozdzielić, a za nią przemyślawszy swą samotność, samotność płynącej wody zbratać się na wieki i już w zgodzie toczyć te łzy istnienia do bieszczadzkiego morza, ręką ludzką postanowionego, ale też pięknego jakby sama natura podpowiedziała i zgodziła się powstrzymać na mgnienie swój ruch, jakby ten sekundnik na chwilę powstrzymał swój tik zagłady. W tym oceanie lądowym dwie siostry spotykają swego kochanka jeszcze dzikszego od nich, jeszcze bardziej tajemniczego, który zagarnia je jak swą własność, wypełniając swą samotność nimi obiema, po czym rusza na spotkanie swej matki – Wisły, ale to już inna i odległa opowieść…

 

Powrót

R