Nadzieja a krytyka kapitalizmu

 

       Roku Pańskiego 1989 nastał kres słynnej restauracji „Zacisze”, której przez rok byłem kierownikiem. Gminna spółdzielnia sprzedała obiekt w ręce niemowlęcego, raczkującego kapitalizmu z Warszawy. Menadżerem zakładu został człowiek od „nas” – Krzysiek, który praktykę we wdrażaniu nowego systemu nabył jeszcze we wczesnym socjalizmie. Cechą charakterystyczną osobnika były wielkopańskie maniery, życie ponad stan, hojność i wybujałe ambicje. Chłopi Ciśniańscy z przerażeniem patrzyli na zmianę „imidża” tej szacownej budowli, która służyła im kilkadziesiąt lat. Restauracja została zamknięta i rozpoczęto gruntowny remont, pod zamkniętymi drzwiami zbierała się od czasu do czasu grupka obywateli, którzy nie za bardzo kumali, na czym będzie polegał nowy ustrój i te wszystkie przemiany, ale bardzo zależało im by się napić. Jan Borany z przerażeniem patrzył jak wieszają w oknach drogie, zielone draperie i do starego Mietka burknął zrezygnowany:

- To w tym kapitalizmie też się pije czy nie.

- Musi się pije, w żadnym systemie nie przeżyjesz bez piwa i wódy, różnica jest chyba taka, że w kapitalizmie drożej – wytłumaczył stary Mietek.

- No to ja już chyba wolałem ten socjalizm.

- Odparł zrezygnowany Boryna.

       Oto nastał dzień otwarcia, wielkie wydarzenie, restauracja nie posiadała jeszcze nazwy, kasting (takie słowo wówczas jeszcze nie istniało) miał się odbyć na pierwszej uroczystej imprezie.

       Pezex, miejscowy grabarz z dłońmi splecionymi na plecach ruszył w podwoje lokalu jak do siebie na cmentarz. Zdziwienie było wielkie, nie został wpuszczony i zrozpaczony wrócił do oczekującej grupki i rzekł:

- Powiedzieli, że tylko w garniturach i strojach wieczorowych.

Pezex całe życie chodził w starym garniturze, więc normy spełniał, ale obsłudze nie pasowało obuwie – gumofilce jakże przydatne na błotnistym cmentarzu.

Boryna spojrzał na swój strój robotnika leśnego, następnie na niezbyt wieczorowe stroje kolegów i wysyczał: - Jebany kapitalizm …

Po kilku dniach funkcjonowania knajpy normy odzieżowe trochę zelżały, bo okazało się, że garnitury i kreacje wieczorowe w Cisnej posiada jedynie obsługa lokalu.

       Pezex, Boryna, Stary Mietek i inni mogli w końcu wejść do luksusowego lokalu. Czuli się tam jak na cenzurowanym, jakieś takie obce wszystko, opierdalają za przeklinanie, nie wolno rzygać i się napierdalać – chuj nie restauracja.

       Wieczorem na sponsorowanej imprezie mój kolega po kilku setach wymyślił głupią nazwę tego przybytku – „Nadzieja”, i tak oto „Zacisze” utraciło swą tożsamość.

Kierownik lokalu posiadał swój własny stolik na sali i tam spożywał w samotności obfite wiktuały. Pewnego razu podano mu całą pieczoną kurę a że było to kawał chłopa zabrał się do konsumpcji ochoczo. Obraz ten był cudowną apoteozą rodzącego się kapitalizmu, w głębi Sali siedział pan Wojnarowski, który reprezentował typowy socjalizm, hipnotyzował wzrokiem Krzyśka kierownika i za każdym połykanym przez niego kęsem tłustej kury wskazując palcem w jego kierunku, jak mesjasz głosił proroctwo do ciśniańskiego ludu

- PĘKNIESZ CHUJU ….

  PĘKNIESZ CHUJU ….

 

Powrót

R