Nagości Pragnę

 

 

Słońce uniosło swą twarz nad Bieszczadami, od świtu niebo bezchmurne łudzi wzrok swym błękitem, który jest szarością tylko, tak jak błękit na skrzydłach zimorodka, ale to cudna ułuda, bez której ciężko i smutno byłoby patrzeć w górę, tak jak w życiu te kamienie fundamentalne ułud wszelakich, na których budujemy nasze trwanie i jakoś albo dzięki temu te wieże mimo wszystko się trzymają. Unoszę się wraz ze słońcem z łoża śmierci chwilowej nocnego wędrowania po komnatach snów – światów niepokojących, w których na moment wrota się uchylają, po czym zatrzaskują zapomnieniem. Głaszczę psa na przywitanie i wychodzę w łąki majowe kipiące oszalałym istnieniem. Jestem nagi i czuję na skórze wszystko, co czuć powinien szczęśliwy człowiek, wiatr obmywa ze mnie żar słońca, który ślizga się miło po mym ciele, mam spontaniczną potrzebę biec przed siebie tak, żeby wyrazić tą wdzięczność i radość za życie swoje, więc biegnę po trawie zielonej i płuca me coraz łapczywiej kradną powietrze i czuję jedność z tym wszystkim naokoło i wystarcza mi ta nagość radości bytu w tym mocarnym słońcu i nagości pragnę życia i nagości pożądam jak prawdy swego istnienia na tej zielonej łące i nie mogę być bardziej szczęśliwy jak będąc nagi w moim pięknym świecie…

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R