Piękna paranoja mojego umysłu

 

 

Im dalej brnę w tunel czasu tym bardziej ciąży mi materia. Kiedyś nie słyszałem, że ona woła „Jeść”, dzisiaj jej jęk dociera do mnie boleśnie i dobitnie. Im dłużej stąpam po bieszczadzkiej ziemi tym bardziej nie mam ochoty być dorosłym, pragnę być dzieckiem, bo nic nie smakowało mi tak intensywnie jak wówczas. Jeśli pójść za Platonem to ten okres mojego życia był czystą ideą, teraz staram się do niej dążyć i nie zatracić jej cienia. Idąc przez wieś cieszą mnie kamyki pod stopami, zatrzymuję się i dotykam ich faktury, podziwiam kolory, podziwiam chrząszcze biegacze, które jak pierścienie królów szmaragdowe, tylko, że ruchome. Mikroświat mnie raduje, pojedyncze trawy, kwiaty i zioła kwitnące na łące, zafascynowany przyglądam się jaszczurce na drobnym żwirze wypracowanym przez cierpliwość rzeki, spoglądam na mieniące się refleksy słońca w lustrze wody, na lot niepokojący kruka, na światy całe w przydrożnej kałuży. Rozwijam piękną paranoję swego umysłu i jest mi tak cudownie lekko, jakby moje ciało nic nie ważyło i ciszej słyszę ten jęk materii i zapominam, że ona coś ode mnie chce i pragnę tylko dotykać, widzieć i czuć tę złożoność piękna mojego świata, pragnę być dzieckiem, które chłonie to wszystko spontanicznie i bez analiz, dzieckiem, które za nic nie płaci, bo ten piękny świat należy się mu z urzędu. Rozwijam piękną paranoję mojego umysłu, by być szczęśliwym, by być dzieckiem.

Jestem dzieckiem, jestem szczęśliwym dzieckiem…

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R