Najdłuższa podróż T. Pietrzaka

 

 

        Przyjechałem do Leska leciwym samochodem marki duży Fiat koloru kości słoniowej. Załatwiłem masę mało istotnych spraw i przejeżdżając w pobliżu przystanku autobusowego w szarości i chłodzie jesiennego dnia dostrzegłem znajomą postać Tadka, byłego stróża Siekierezady. Wiedziałem, że od pewnego czasu zaniemógł i leżał w leskim szpitalu.

Zatrzymałem się i zapytałem czy chce jechać do Cisnej. Ucieszył się i chętnie wsiadł do samochodu. Wymiana uprzejmości o zdrowiu, o pogodzie, Tadek odpowiadał z jakąś nutą nieobecności. Zdawałem sobie sprawę, że jest poważnie chory, jego ciało pożerał rak. Widząc, że nie ma ochoty na podtrzymywanie konwersacji zamilkłem. Od czasu do czasu spoglądałem w lusterko na przedniej szybie i w snopach świateł mijających nas pojazdów obserwowałem Tadkową twarz. Schudł znacząco, skóra opięła kości czaszki wygładzając zmarszczki, spoglądał bez kontaktu gdzieś głęboko w siebie. Czułem jego nieobecność, zdawałem sobie sprawę, że zabrałem Tadka na stopa z osobą towarzyszącą. Mroczna i tajemnicza dama wiecznego snu, powoli gasiła Tadkowe istnienie, wpatrywała się beznamiętnie w dogorywającą świecę. Smutek wypełniał me serce, poczułem jak po policzku spływa mi łza, nasza podróż na odległość 37 km wydawała mi się koszmarnie długa.

Na Jabłońskiej Górze Tadek ożywił się i zaczął rozglądać na boki wypatrując czegoś w ciemnym, jodłowym lesie. Wyszeptał coś cicho, nie zrozumiałem, zapytałem się:

– Co, Tadziu?

– Nie, nic. Tak do siebie mówię – odpowiedział.

Zrozumiałem, Tadek rozmawiał z Panią nicości o swym ostatnim śnie. Zjechaliśmy do Cisnej, zaparkowałem przed Siekierezadą, zgasiłem silnik, przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, rzuciłem w mrok propozycję:

– Tadek chodź, postawię Ci wódkę.

Spojrzał bez przekonania w stronę ożywionych przez światła witraży Siekierezady, odpowiedział:

– Nie, dziękuję. Proszę odwieź mnie do domu.

Pojechałem z Tadkiem na Dołżycę, tam na byłym składzie drewna znajdowała się kanciapka Pietrzaka (pokoik z piecykiem typu „koza”, leżanka zasłana wyleniałym kocem, chyboczący się stolik nakryty ceratą nadkąszoną tu i ówdzie zębem czasu. Na niej szklanka z niedopitą herbatą i wygięta aluminiową łyżką). Mało materii Tadek potrzebował w swym życiu, niewiele mu potrzeba czasu, by to spakować z ziemskiego padołu.

Podziękował mi i odprowadził do drzwi, gdy odjeżdżałem stał oparty o ścianę, spoglądał w rozgwieżdżone niebo. Zostawiłem go w towarzystwie jego Pani, która szponiastymi dłońmi zbliżała się powoli do jego powiek, by je zamknąć jak okiennice uśpionego domu.

Z dnia na dzień Tadek tracił siły. Zorganizowaliśmy dyżury by pomagać mu przed ostatnią podróżą w gwiazdy. Leżał na swym łożu w malignie, tracił kontakt z rzeczywistością. W pewnym momencie z wysiłkiem, niemrawo usiadł na łóżku. Siedziałem na krawędzi jego śmiertelnego rydwanu. Przytulił się jak dziecko do mej piersi i płakał. Objąłem go, nie mogłem powstrzymać łez. Jedyne, co mi przyszło do głowy to standardowe pocieszenie:

– Tadek, będzie dobrze.

Nic nie odpowiedział.

        Pielęgniarka z Cisnej dozowała Tadkowi ukojenie w postaci morfiny, za kilka dni sytuacja stała się dramatyczna i zabrano Pietrzaka do szpitala, z którego w komplecie ciała z duszą już nie wyszedł. Do dzisiaj odczuwam to Tadkowe przytulenie, tę prośbę o życie, świadomość kresu wędrówki, dosadność i nieodwracalność przegranej partii szachów ze śmiercią, która spokojnie i bez emocji jęczy: szach i mat.

 

Tobie Tadeuszu- skromne epitafium

 

W całunie z bieszczadzkich mgieł

Sen twój utulony

Przez siostrę snów ukołysany

Rzeka Solinka jest Styksem

Spłynęły twe dni do morza zapomnienia

Zegar opadających, jesiennych liści

Odmierzył sekunda po sekundzie każde

stąpnięcie na ziemi

Fale czasu zacierają portret

Twej twarzy w naszych oczach

Pełnią życia istniejesz w naszych

Siekierezadowych opowieściach

Śpij spokojnie

Odwiedzimy Cię wszyscy po kolei

Na polanie Jasła będziemy biesiadować

Kwiaty ciemiernika posłużą nam za kielichy

Wiatrem od połonin napełnimy nasze

Nieistniejące płuca

Z igliwia modrzewi upleciemy posłania

I będziemy sączyć krople rosy, by upić się

I powspominać jak pięknie być człowiekiem

Spij spokojnie – już idziemy do Ciebie

 

Powrót

R