Prorok

 

Wojtek Stolarz Podłogowy zaprzysiągł pod „kapliczką menela” abstynencję do pięćdziesiątki. Teoretycznie miał wytrzymać ponad dwa lata. Przepowiedziałem mu klęskę już na samym początku jego trzeźwej drogi i nie trzeba byłoby być wielkim psychologiem, żeby to przewidzieć. Od czasu do czasu komunikowałem się z Wojtkiem przez urządzenie przenoszące dźwięk na odległość i w tonie jego głosu czuć było, że szarpie się jak ta ryba w sieci trzeźwości. Pytałem się ja, pytał się Darek i Władek:

-Kiedy Wojtku przyjedziesz?

I Wojtek odwlekał tę podróż do Cisnej, bo wiedział, że od razu złamie tutaj wszelakie śluby. Trzeba przyznać, że trzymał się dzielnie kilka miesięcy, żona była obłaskawiona tym heroicznym postanowieniem. Społeczeństwo zadowolone z wydolnego obywatela. Wojtek przetrzymał jesień i zimę, ale jak przyszła wiosna usłyszał te klucze żurawi, coś w nim pękło i drgnęło, więc ruszył na południowy wschód – do Cisnej. Przybywając tutaj już nietrzeźwym. Na drugi dzień oznajmił mi, żem prorok, a ja i tak byłem pewien, że nim zostanę i ruszył Wojtek w swój maraton karmić od rana do nocy wszelakiego menela chlebem i winem. Wracając wieczorem z psem Bregiem widzę Wojtka częstującego Janka Rapera papierosem, później Bafla winem, a Tadkowi Zgrzewce wręcza monetę błyszczącą i pomyślałem sobie, jeśli ja prorok to tyś Wojtku zbawiciel.

Tak – zbawiciel bieszczadzkiego menela…

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R