Zygmunt

 

Zygmunt, ekscentryk i oryginał wszechczasów bardzo pasuje do naszej wioski szaleńców, można powiedzieć, jest uszyty na wymiar do niej. To o nim pewnie pisał Kosiński, mając na myśli pustelnika z amerykańskiej ulicy. U Zygmunta napierdala się gorzałę 24 na 24. O trzeciej rano pewna nobliwa osoba wracająca z pracy usłyszała głośną muzykę, piekielnie głośną, Zygmunt w tym czasie oddawał mocz gapiąc się z pasją w strugę mlecznej drogi nad chałupą.

-Dzień dobry panie Zygmuncie, będzie pan łaskaw ściszyć ten hałas, ludzie chcą wypocząć.- zwróciła uwagę pani panu.

Zygmunt odwrócił się w jej kierunku nie przestając oddawać cieczy ze swego organizmu i rzekł przyjaźnie:

-Droga pani, to nie jest hałas tylko zajebista kapela, matallica, puszczam ją mojemu koniu, mam klacz, a ona jak każda kobieta lubi tańczyć, ja robię reklamę naszej gminie.

Po czym otrząsnął swoją końcówkę z resztek moczu i dodał:

-A w ogóle jak ma pani trochę czasu to zapraszam do środka, może się trochę poruchamy? Mam gorzałę i zagrychę – próbował zachęcić damę.

Pani zwinęła się bystro, a Zygmunt z lubością patrzył jak koniu tańczy do metallici, pod rozgwieżdżonym, bieszczadzkim niebem.

-Po chuju jest – rzekł zadowolony z harmonii zdarzeń i poszedł zapuścić nowego bita, żeby koniu się nie znudził i ćwiczył nowe kroki…..

 

Powrót

R