Dzienniki rowerowe


Dwudziesty grudnia, a ja kręcę sobie na rowerze, słońce jak na tę porę roku mocno dokazuje na nieboskłonie, śnieg leży tylko na połoninach, a i to mizerny. Cieszę się, że zima jeszcze nami nie zawładnęła, bo mogę podziwiać te setki odcieni brązowych traw, pośród których kołyszą się na wietrze zeschłe czerepy ostów. Dwa tysiące czternasty rok ma jeszcze tylko dziesięć dni swojego istnienia, kręcę zawzięcie w stronę Wetliny i w głowie czynię podsumowanie tego umownego czasu. Jestem z niego zadowolony. Dużo się radowałem i dużo od swego życia otrzymałem piękna i pogody, mało się buntowałem, a więcej akceptowałem, mało negowałem, a więcej starałem się zrozumieć. Żal mi rozstawać się z tym cudownym czasem, ale cóż, należy przejść do następnego umownego etapu w czasoprzestrzeni, bo jak nam wiadomo kto nie maszeruje ten umiera, ale dość tego rozprawiania, mocniej naciskam na pedały i kręcę żwawo na Wetlinę. Cieszę się tylko tym kręceniem, a jako wartość dodaną mam wokół siebie piękno mojej ziemi.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R