Śmierć karpia


Co bardziej wrażliwi tego niech nie czytają bo opisy będą tu zajebiście drastyczne i mrożące krew w żyłach, a dzieciom to w ogóle tego nie pokazywać, bo dostaną sraczkę. Dnia czerwcowego a pięknego, który nie zwiastował wcale takiej przejebanej tragedii zasiadłem sobie na ławeczce, którą Misiek skonstruował dla odpoczynku personelu nad stawem przy Siekierezadzie. Słoneczko uroczo przygrzewa w dyńkę i siedzę sobie tam cichutko spożywając piwo 0% i zakąszam ciastem truskawkowym co to go wypiekła Kasia. Toń wody płaska niczym lustro, a w nim odbija się ta niebieska szmata, którą bogowie zawiesili nad naszą wsią uroczą. Brak wiatru, brak meneli na torach, brak wszelakiej dynamiki. Nagle tą ciszę rozbija jak kamień lustro plusk na środku stawu i widać płetwę ogonową karpia wielkości około 30 cm. Obserwuję, że o dziwo karp ten nie zanurza się już w odmęt wody, a pływa na boku jakby odrobinę ogłuszony. Skradam się bliżej i widzę ciemną smugę zataczającą koło wokół tego biednego karpia, rozpoznaję że to sum nie chce odpuścić swojej ofierze. Zatoczył tak kilka kręgów nagle zanurzył się i znikł po czym uderzył od dołu z charakterystycznym cmoknięciem i karp przepadł w przepastnej paszczy. Wróciłem na ławkę i drżącymi dłońmi dokończyłem konsumpcję ciasta, bo strasznie się przeraziłem, że w taki piękny dzień też istnieje śmierć i jedno drugiego je, nawet odsunąłem się trochę dalej od brzegu, bo jak taki sum myśli tak jak Baflo to nie wiadomo co mu przyjdzie do tego jego wąsatego łba. Tafla wody zamknęła się tym iluzorycznym spokojem i dzień zrobił się nadal piękny tyle, że już nie dla tego karpia…

 

Powrót

                                                                                                                                                  R