Białe krzewy tarniny

 

Bieszczady w zimie jaśnieją śniegiem, wiosną jaśnieją kwitnieniem tarniny, ta biel tych krzewów jest bielsza od śniegu. Końcem kwietnia cała wieś widziała, że pan Adam staje się coraz bardziej pobudzony i nerwowy, że codziennie ostrzy na kamieniu przed chałupą swoją starą siekierę, cała wieś wiedziała, co będzie robił pan Adam, bo on to robi już pół wieku. Coraz częściej widać było pana Adama jak obchodził pola na skraju lasu i przypatrywał się krzewom tarniny, jeszcze nie kwitły, ale krzewy te mają nieprzewidywalną duszę i są w stanie napiwszy się uprzednio burzowej wody zasypać swym białym kwieciem całe pola po jednej nocy, to i pan Adam chodził i sprawdzał czy to już. Był czujny, co roku był czujny i zdążał na czas nigdy mu się te kwitnące krzewy nie wymsknęły spod siekiery, kiedy tylko odważyły się ośnieżyć zielone łąki to pan Adam już tam był ze swą siekierą i je rąbał, rąbał je z taką zimną metodyką, tak pracowicie i skrupulatni jakby chciał coś wyrąbać z siebie samego, jakby bardziej rąbał coś w sobie niż na zewnątrz. I tak już pół wieku, że jak trzebił te biedne krzewy to ludzie się nawet nie dziwili. My dzieci zaś dziwiliśmy się bardzo, bo to było bardzo dziwne, a dorośli może też się dziwili trochę, ale już się przyzwyczaili, bo mięli więcej czasu się z tym oswoić. Pan Adam rąbał je wszędzie gdzie zakwitły i po tygodniu, gdy już przekwitały rąbał je coraz szybciej i z większą zapalczywością, widać było pośpiech w jego działaniu jakby chciał zdążyć je unicestwić przed upuszczeniem wszystkiego kwiecia na matkę ziemię i kiedy już tych kwiatów, tej bieli nie było to on przestawał je prześladować i później wieś rzadko go widziała. Jako dzieciaki nieraz spotykaliśmy pana Adama jak szedł po zakupy do sklepu, interesowała nas jego postać bardzo, bo było w nim jakieś szaleństwo, a dzieci lubią szaleństwo, bo same są szalone. Wydawało się już, że ten rytuał trzebienia kwitnącej tarniny stał się we wsi już takim samym rytuałem jak to, że po zimie jest wiosna, a po niej lato, a później jesień. Widok idącego z siekierą pana Adama w te łany światłości wiosennej tarniny wydawał się prostym i normalnym, jakby szedł do pracy. Aż przyszła kiedyś wiosna, gdy tarnina zalała swą światłością okoliczne wiejskie skarpy i stało się coś nadzwyczajnego – kwitła, jaśniała i nikt jej nie trzebił, bo pan Adam umarł, umarł na polu przy starej jabłoni tam gdzie przychodzą w nocy jelenie i to było tuż przed kwitnięciem krzewów tarniny…

Lata po tym jak pan Adam trzebił i prześladował światłość krzewów tarniny, lata po moim dzieciństwie piliśmy w Siekierezadzie wódkę ze starym Teodorem, jako że był chodzącą księgą zamierzchłych czasów zapytałem między jedną pięćdziesiątką a chlebem na smalcem na zakąskę:

- Jak to było z tą tarniną i panem Adamem?

- Po wojnie kupił stary, amerykański motocykl z demobilu czy UNRRY, Harleya, najładniejszy motocykl we wsi, wszystkie dziewczyny garnęły się do niego, miał taką małą Anię, zabił ją w krzewach tarniny, to znaczy nie on, mieli wypadek wracali z jakiejś zabawy, jemu nic się nie stało, a ją przebił krzew, jakoś tak się stało, że w samo serce jej się wbił…

Przypomniałem sobie, z jaką zapalczywą pasją stary już wtedy pan Adam trzebił tę światłość krzewów tarniny jakby chciał coś wytrzebić w sobie samym. Patrzę dziś na kwitnienie krzewów tarniny porastających bujnie moje łąki i przeraża mnie ten blask światłości w mroku nocy, ta niewykarczowana światłość w mroku duszy pana Adama.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R