Mietek powrócił

 

Przyszła 3 grudnia zima, o jak cudownie, że w przeddzień wybrałem się jeszcze na rower i zdążyłem pożegnać z drogą moich marzeń, dzisiaj leży już dziewiczy, senny, biały śnieg, dzisiaj powietrze zamarznięte zamknęło swą przestrzeń dla owadów, dzisiaj wypełniła się ta groźba oczekiwania na oczywisty kres pięknej jesieni – tak, to już jest koniec, a początek czegoś innego. Bardzo starałem się przeciągnąć te cudowne dni jesieni, ale cóż ja mogę ze swoimi pragnieniami, ja mała istota przed lodowymi bramami zimy. Chwilę przed nimi stoję niezdecydowany poczym przemagam się i idę dalej, jeśli przejdę te komnaty śmierci – uśpienia, to znowu czas wyrzuci mnie na wyspy ukwiecone wiosny i szczęście moje się obudzi.

Idę do Siekiery, z traktu głównego przecinającego wieś naszą spostrzegam na parkingu charakterystyczną, szczupłą postać, odrobinę zgarbioną i stawiającą długie kroki.

- No nie, nie może być, czyżby to Mietek powrócił z więźnia? – by się upewnić wołam:

- Mietek, to ty pomiocie Belzebuba?!

- Ja, to ja Mietek… już idę się przywitać, z tobą zawsze – i kroczy w moim kierunku.

- A masz nóż, bo jakoś tak straciłem do ciebie zaufanie? – mówię podchodząc na wyciągnięcie ręki.

- Nie, ciebie bym nie dźgnął nigdy – zapewnia mnie Mietek, po czym ściskamy sobie dłonie.

Patrzę w te sowie oczy, patrzę na tego człowieka po piętnastu miesiącach w celi i widzę to samo – bardzo mocno najebanego Mietka, tak samo przygarbionego i tak samo używającego obrazowych i dosadnych określeń swoich kompanów, pełnych ciepła i sympatii opisów:

„Ten chuj jebany, co tam stoi koło kiosku lub ten jebany alkoholik, co tam zdycha na torach”. Patrzę i widzę to samo, co przed więźniem tylko trochę starsze o te piętnaście miesięcy, widzę Mietka, który nie może sobie dać rady z sobą, Mietka wypełnionego demonami przeszłości, zaprogramowanego na samozniszczenie, Mietka, który relacjonuje mi, że tam w więzieniu nie było wcale tak źle i w ogóle to mu się udało, bo jak za wyflaczenie Andrzeja, to wyrok skromny, a po za tym umarli świadkowie w tym Krówski Łeb, a sam zainteresowany i poszkodowany zeznał, że w sumie on tam nie wie jak to było. Widząc, że Mietek przebiera już nogami, bo śpieszy mu się do kolegów na torach za Siekierą, a w dłoni trzyma wino karton jeden litr nie nadwyrężam jego cierpliwości i mówię mu:

- Leć Mietek do swoich braci niedoli, bo któż cię lepiej zrozumie niż tobie podobni i uważaj na nóż w swojej dłoni i uważaj na swój mózg, który nie wie już, co czyni.

Wracam o zachodzie słońca do domu na górze Horb i patrzę na zalany pomarańczowo-fioletowym światłem Łopiennik i mój mózg myśli o mózgu Mietka, i mój mózg kleci z tych bodźców elektrycznych przesyłanych neuronami w swej szarej masie słowa przestrogi:

-, Ale się w tych czaszkach nieźle pierdoli, a na łąkach już biały śnieg leży, wilki niedługo zaczną swe żniwa, będą polować a to znaczy krew na śniegu… krew na śniegu.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R