Ostatnie takie dni

 

Koniec października darzy słońcem i tym bezkresnym, błękitnym niebem bez jednej chmury. Wszyscy wprzęgnięci w monetarny system społeczny uwijają się we wsi jak pracowite mrówki. Obsługa tych tłumów przyjezdnych rzeźbi na twarzach, nas miejscowych zmarszczki udręczenia. Pędząc do sklepu po chleb spostrzegam siedzącego na murku Andrzeja Mulendę, wokół ruch i zamęt, a ta istota ludzka spoczywa sobie w spokoju sącząc piwo z żółtej, słonecznej puszki. Andrzej leniwie omiata wzrokiem ten cały chaos i wydaje się zupełnie po za tym wszystkim. Wracam do Siekiery, Baflo społecznie i prawie bezinteresownie zbiera ze stołów puste szklanki i naczynia, nikt by się nie spodziewał, że doprowadzi tym do kryzysu dyplomatycznego. Przychodzi do baru wkurwiony klient ze skargą, że Baflo wsypał mu do piwa sól. Odpowiadam, że trzeba mieć trochę poczucia humoru i dystansu do takich sytuacji. Na to osobnik wyjeżdża z wypominkami, że on tu zostawił trzy stówy, robi mi się żal jegomościa i radzę mu żeby nie wydawał swoich pieniędzy nigdzie i żeby wrzucał je do porcelanowej świnki i sobie z nią spał i chodził do kibla wtedy nie będzie musiał nikomu wypominać, że wydał gdzieś swoje biedne pieniądze, a Baflo spierdolił nim zdążyłem przeprowadzić dochodzenie jak było z tą solą. Może wszyscy są trochę nerwowi, bo czuje się że to ostatnie takie piękne dni w Bieszczadach, że już niedługo przyjdzie szarość i chłód. Marek Co Nie Robi Nic Najbogatszy Człowiek W Bieszczadach chodzi smętny po wsi, wydaje się pogrążony w depresji, bo runął cały jego stary świat, bo rozmyły się cele i wartości, teraz posiadając gotówkę Marek nie musi sprzedawać butelek, ani pracować przy rąbaniu drewna, teraz Marek idzie do banku i czerpie z konta, ale te pieniądze rozpierdoliły Markowi cały jego dotychczasowy świat, biedny ten Midas myślę sobie patrząc na Marka, a Pezex ojciec jego grabarz ciśniański rechocze w grobie: hehehehehe markoman normalny (Marek plus narkoman), tera przepija moją krwawicę hehehehehe – Marek Co Nie Robi Nic Najbogatszy Człowiek W Bieszczadach.

Tadek Zgrzewka pije wino na torach za Siekierą, spostrzega mnie jak siedzę z Bregiem psem moim szarym i chowam się przed tłumami. Tadek krzyczy:

- Słyszałeś? Ten złodziej księgowa leczy się teraz na głowę, a mogła iść do lekarza jak zaczęła kraść i powiedzieć mu wtedy „panie doktorze coś mi się dzieje w czajniku, bo dzieci okradam”, a ona teraz jak ją złapali, to chora.

- Tak Tadek to jest, upadek moralny ludzkości następuje – odpowiadam.

Tadek łyknął wina z kartonu i rzekł:

- Ja to jak zapierdolę, to mówię, że zajebałem od razu, a tacy jak księgowa do końca będą udawać, że nie oni. To przez nich ten koniec świata będzie.

W końcu muszę uciekać przed Tadkiem i wracam z psem do domu, i słyszę pieśń żurawi i z tej ich pieśni wiadomo, że to ostatnie takie piękne dni w Bieszczadach…

 

Powrót

                                                                                                                                                  R