Piąty marca

 

Dożyłem, dożyłem do tego dzisiejszego dnia, otwieram oczy i za oknem widzę błękit nieba biczowany gałązkami bezlistnymi brzóz. Dom jak okręt na morzu arktycznym żegluje w silnym wietrze przez góry śniegu, wychodzę na dwór wypuszczam ze stajni konie, które żwawo suną do wyłożonego siana. Brego niesie w ryju wielką kość, jego najulubieńszą, którą ma już od trzech lat, to już rytuał obnosi ją, co rano jakby chciał jej pokazywać to piękno świata, po czym zakopuje ją, w co rusz to innym miejscu jakby ćwicząc swoją pamięć. Przyglądam się ponad dwumetrowym zwałom śniegu, który zjechał z dachu i nie mogę się nadziwić, że to w końcu stopi się i energia Słońca jest tak wielka, że da sobie z tym radę. Wystawiam twarz do tej atomowej gwiazdy i mówię do psa:

- Ale cudnie grzeje - ale lodowaty wiatr studzi mój optymizm.

Krzątam się po "obiekcie”, czyli domu i w końcu dochodzę do wniosku, że niczego sensownego nie wymyślę dnia dzisiejszego i by się radować biorę siodło i uzdę i idę szczotkować konia Emila, po czym siodłam go i ruszamy na poszukiwanie wiosny. Na dole w Cisnej przekraczamy drogę i naprzeciwko nas kroczy energicznie Baflo. Drze się z daleka:

- Naucz mnie jeździć!

- Zbyt wielkie wyzwanie dla mnie Baflo podołać temu, nie wiem poza tym czy koń by sobie tego życzył - odpowiadam.

Baflo drze się i skrzeczy wymachując rękoma jak wielka sójka skrzydłami, napominam go by tego nie robił, bo Emil się niepokoi i strzyże uszami, widocznie koń znosi głupotę ludzką gorzej ode mnie. Zauważyłem od pewnego czasu, że Baflo ma jakiś ostatnio agresywny etap rozwoju osobowości jest pobudzony i często grozi użyciem siły, obraża się, ale oczywiście nikt tego się nie obawia i nie bierze na poważnie, ale może czas najwyższy dostarczyć go do psychologa. Pozostawiamy Bafla i kroczymy w stronę góry Hon wierzba wypuściła już bazie, na olchach pęcznieją strączki, gałęzie brzozy też widać się już budzą, potok habkowiecki uwalnia się z lodu. W wąwozie prowadzącym na górę Horb czarny szpak już buszuje w krzakach. Serce się raduje, bo dożyć do wiosny to prawdziwy zaszczyt dla każdego istnienia. Zeschłe brązowe liście drżą na młodych bukach między świerkami, w przestrzeni coraz więcej śpiewu ptaków, piękny ten stan niepokoju przedwiosennego, cudowne to drżenie niecierpliwe. Wracamy z Emilem przez centrum wsi naszej i spotykamy Janka Rapera, który pożyczoną plastikową łopatą do śniegu w kolorze nieba odśnieża z jakąś wielką zapalczywością wszystko wokół siebie i absurdalnie zdawałoby się dla obserwatora tu uklepuje tam nadsypuje, pytam się:

- Co robisz?

- A trza trochę zarównać - mówi sypiąc śnieg do koleiny po samochodzie.

Ruszamy z Emilem dalej.

- Będzie wiosna - mówię do konia - bo jak Raper szuka dziś harmonii między sobą a światem, to niechybny znak jej nadejścia.

Spotykamy jeszcze Marka, Co Nie Robi Nic Najbogatszego Człowieka w Bieszczadach.

- Cześć Marek, słyszałem, że taryfą jeździsz do domu.

- Tak kurwa, taką na jednym kole - wścieka się markoman - Ty lepiej pilnuj sobie tą chabetę - odcina się mi za plecami.

Człapiemy drogą na górę Horb kołysze mną w siodle miło, przymykam oczy i wystawiam twarz w stronę słońca. Myślę sobie wielkimi literami:

- To prawdziwy zaszczyt dla każdego istnienia dożyć do wiosny.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R