Władek Leja już pożeglował

 

Osiemnastego lutego Władek Leja już pożeglował, wciągnął czarny żagiel śmierci na grotmaszt i ruszył w otchłań pchany wiatrami nicości. Władek pochodził z góralskiego rodu, ale zakotwiczył w Bieszczadach i tutaj utrzymywał się z pracy własnych rąk. Długo współpracował ze słynnym Mundkiem, który był ajentem motelu a później prowadził sklep spożywczy niedaleko kościoła. Władek jak każdy góral miał fach we krwi wyssany z mlekiem matki, umiał wymurować mur z kamieni i cegły, umiał wyciosać kantówki i obok takiego wysokiego muru oporowego stworzonego jego dłońmi przechodzę każdego dnia wracając do domu, dzieło to powstało z kamieni wyrwanych rzece Solince i wożonych przez Mundka starym Roburem. Materia odbija twarz umarłych jak lustro, przechodząc obok tego muru w chropowatej i omszałej fakturze kamieni widzę twarz Władka Leji. Szkoda trochę umierać w taki piękny i ciepły prawie przedwiosenny dzień lutego, żal opuszczać tę ziemię. Pochówek zorganizował Paweł, u którego Władek zacumował ostatnimi czasy. Dziwne jest takie życie człowieka i dziwna jest taka śmierć człowieka, był a juz go nie ma i niby jeszcze trochę sobie jest w tym swoim kamiennym murze i dziwna jest ta cała ciepła zima i ten luty też jest dziwny, bo kwitną już podbiały rażąc oczy jaskrawą żółcią i kwitną już białe stokrotki na gminnym trawniku, a czarny żagiel unosi Władka Leję za horyzont naszej pamięci i żegluje ten człowiek samotnie zanurzając się coraz dalej w ocean zapomnienia. Władek Leja już pożeglował...

 

Powrót

                                                                                                                                                  R