Drżę na wietrze z ptakiem śmierci

 

 

      Jesień idzie, drżę na samą myśl, bo jesienią zawsze drżę. I szeleszczą we mnie zeschłe liście i szumią we mnie zeschłe trawy i grzmi we mnie pieśń odlatujących żurawi i rozpacz we mnie wzbiera nieubłaganym jękiem za wszelkim utraconym stworzeniem. I śmierć we mnie odziewa się jak wąż w nowe czarne szaty i nic mi nie pozostaje, jak drżeć tylko na jesiennym wietrze i modlić się by to ustało. I w takich chwilach unikam martwych stworzeń, ale ten piękny ptak już tam na mnie czekał - leżał na poboczu drogi z rozłożonymi czarnymi skrzydłami w białe plamki nakrapiany. Uniosłem jego zgon na wysokość swego serca, które też zaczęło drżeć jakby było ptakiem w agonii. Chciałem przejrzeć się w czerni jego oczu, ale spóźniłem się, one były już matowe, one odeszły. Ona je już zabrała. Uniosłem to stworzenie jeszcze wyżej pragnąc by odleciało, by mnie opuściło, by drżało tylko skrzydłami na wietrze. Nic się nie stało, zostaliśmy z ptakiem śmierci jesienią drżącą barwami sami.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R