Dzień do zapamiętania na łożu śmierci


Kręcę sobie na rowerze w kierunku zapomnianej wsi – Solinki, po prawej stronie masyw Hyrlatej wznosi się do nieba, a zieleń dorodnej buczyny spływa wielką falą. Jadąc tamtędy wydaje się człowiekowi, że surfuje na wielkiej fali, która lada chwila runie w dół. Bardzo lubię to miejsce, na wzniesieniu zatrzymuję się i sycę ciało poziomkami i malinami. Tak właśnie smakuje piękno tych gór, jak ta lekka słodycz poziomek i pełna słodycz malin. Dzisiaj leje się żar z nieba, słońce nie żałuje światłości. Gdzieś za zakrętem przyczaiła się burza, docieram tam i leją się na mnie strugi ciepłej wody, czuję się, jakbym się przed chwilą narodził, czuję wielką przychylność świata dla mojego istnienia. Z Roztok pędzi się z góry, a przed Liszną zatrzymuję rower i zanurzam się w przydrożnym leśnym stawie. Grzmi i pada, a ja pływam sobie w ciepłej wodzie przepełniony szczęściem i mam świadomość, że to jest dzień do zapamiętania na łożu śmierci.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R