Istnienie ponad wszystko


Pierwszy października otworzył błękitnym nieboskłonem bramy świtu, brzozy za oknem mojego domu zastygły w oczekiwaniu na pierwsze promienie słońca, które wypełnią złotem przestrzenie pomiędzy barwnymi, jesiennymi liśćmi. Mam wrażenie, że to sam mistrz Klimt objawił się w Bieszczadach i sygnuje własną dłonią te bosko piękne, wydłużone cienie. Cudownie jest tak od razu wiedzieć, że ten dzień należy do ciebie, że nic nie stanie na przeszkodzie by weń wstąpić i się w nim ostatecznie zatracić. Ochoczo ruszam kręcić buddyjskim młynkiem - rowerem, zagłębiam się w bieszczadzkie szlaki i prowadzi mnie ta narkotyczna nuta mdło-kwaśnych, rozkładających się na ziemi liści. Masywy leśne na Solince spływają miedzianą śniedzią w wietrzne szemranie potoków. Kocham ten czas wszech błękitu nad Bieszczadami, słońce przekomarza się z lodowatym wiatrem, suche wiechcie traw grzechoczą swymi brązowymi łbami, szarańczaki wtórują swym chrzęszczeniem - oto muzyka radości i szczęścia, oto dźwięk doskonały, oto idealne barwy, oto skończenie doskonała kompozycja. Histerycznie kręcę tym młynkiem buddyjskim, histerycznie dobieram słowa, bo to jest to podniecenie posiadania tego wyjątkowego daru.

Istnienie ponad wszystko, istnienie ponad wszystko...

 

Powrót

                                                                                                                                                  R