Korowód upadłych snów


Czerwiec zapędził resztki swych dni pod deszczem spłukiwane w bieszczadzkie lasy, włóczydła polne świecą bielą pośród rozkołysanych, fioletowych łbów ostów, rudbekie nagie i szalone żółtymi pasami ściskają już z obydwu stron przestrzeń szarych dróg w wybujałych trawach na górze Horb pasą się łanie z cielakami błyskając bielą swych "luster" na zadzie. Nawała życia, kwitnienia, pylenia, pączkowania, wzrostu, wysiadywania i rodzenia ta nawała przytłacza nawet samą śmierć, która jest obecna w tym wszystkim, ale gdy się przytrafi jakiemuś istnieniu życie przekształca ją natychmiast w życie. Pośród tej szalejącej nawały obfitości jak po oceanie żegluje maleńka łupina czegoś co było kiedyś całym życiem Wacka Wilczkiewicza. Żaglem dla tego zagubionego statku jest korowód upadłych, ludzkich snów jeszcze chwilę można te sny odnaleźć i przypisać do tych wysokich świerków, które Wacek sam zasadził za domem, albo do tych połonin, na które patrzył wracając z powiatowego miasta Leska, jeszcze chwilę będzie się mówiło o jego śmierci po czym zniknie w oddali korowód upadłych snów i jego zgon przyćmi następna śmierć, a te góry będą nieśmiertelne by w swym pięknie dać odszukać się każdej istocie, która będzie stąpała pośród nich, będą nieśmiertelne by każda istota uformowała tutaj swój korowód upadłych snów, bo śmierć zawarła ze snami przymierze, że zawsze wchodzi na scenę po snach. Dzisiaj sztukę wystawił Wacek Wilczkiewicz i jego korowód upadłych snów.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R