Przyszliście do mnie wszyscy jesienią


Przyszliście do mnie wszyscy jesienią jak te liście wierzbowe miecione wiatrem.

Przyszliście do mnie w swym bólu i zagubieniu, przynieśliście w swych martwych dłoniach rozpacz swego istnienia, korowód ludzi których nadal kocham.

Przyszliście do mnie wszyscy jesienią.

I ty Tomaszu ze swymi pięknymi portretami bieszczadzkich twarzy, i ty Januszu ze swymi czarnymi rzeźbami "przytuleń", i ty Zdzichu ze swą diabelską laską, i ty Piotrze w swym archaicznym paltocie, i ty Stachu ze swoim pogrzebem dzisiejszego dnia.

Przyszliście do mnie wszyscy jesienią w chwili mojej wielkiej słabości kiedy jestem jak ten listek na drzewie szargany tym pięknym wiatrem, który niesie na swych skrzydłach zmiany.

Przyszliście do mnie wszyscy nie w porę, bo nie jestem gotów do gościny, stoły w moim domu puste i brak krzeseł, dusza moja w rozpaczy, a ciało słabe... Proszę zawróćcie swój korowód przyjdźcie za chwilę może wiosną, a może latem.

Błagam was na litość nie nawiedzajcie mnie jesienią, nie w tej chwili kiedy lot kruka w blasku słonecznego dnia kojarzy mi się ze śmiercią, nie w tej chwili kiedy zaduma siwej czapli tkwiącej nieruchomo w rzece Solince kojarzy mi się z bezradnością i rozpaczą.

Kocham was wszystkich w tym martwym korowodzie, ale błagam was zawróćcie, bo nie jestem jeszcze gotowy. Kocham was wszystkich, którzy przyszliście do mnie jesienią, ale spróbujcie jeszcze cierpliwie zaczekać, bo żeby pójść z wami muszę wrócić najpierw do żywych, bo cóż wam ze mnie takiego drżącego jak te schnące trawy na ciśniańskich łąkach, cóż wam ze mnie takiego, że płaczę nad płynącą łzami rzeką Solinką proszę poczekajcie jeszcze chwilę aż będę silny, a wtedy sam do was przyjdę.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R