Śmierć Świętego Mikołaja


Mietek stał pod kioskiem Ruchu i przylepiał swój osmarkany nos do szyby wystawy gdzie pośród mnóstwa kolorowych gazet, plastikowych żołnierzyków, długopisów, kredek i innych przedmiotów stał blaszany, czerwony wóz strażacki z rozsuwaną, drewnianą drabiną i terkoczącymi kołami udającymi pracę silnika. Ciśniański kiosk Ruchu był dla Mietka najbarwniejszym miejscem na ziemi, a ten samochodzik jaśniał na wystawie jak słońce na niebie. Pani Ficowa, wielka baba, poruszyła się na swoim krześle, odsunęła okienko i bez emocji powiedziała:

- No idź że już bachorze do domu, bo ci gluty wiszą z nosa i się jeszcze przeziębisz.

Mietek ruszył zaśnieżonym poboczem w stronę Dołżycy. Do "Mikołaja" był jeszcze jeden cały dzień i Mietek przez te dwa kilometry wyobrażał sobie jak budzi się rano, a pod poduszką znajduje ten cudowny, czerwony wóz strażacki. Kiedy wrócił do domu matka podała mu zupę, zauważył że płakała, ojca nie było, prawie nigdy go nie było. Był tylko jak szarpał i wyzywał matkę, nie raz solidnie ją bił, a później trzaskał drzwiami krzycząc:

- Jeszcze się kurwo dorobisz!

Piąty grudnia zamknął swe podwoje, Mietka otulił sen, przyśnił mu się ten czerwony wóz strażacki. Gdy obudził się o świcie, zajrzał pod poduszkę, ale nic tam nie było. Wszedł do kuchni matka siedziała przy stole i płakała, a ojciec rąbał drewno przed chałupą, Mietek patrzył przez okno na zdecydowane ruchy wyrobionych w lesie ramion ojca, bał się go - wszyscy się go bali. Podszedł do matki, a ta przytuliła go i powiedziała:

- Przepraszam.

- Za co mamo przepraszasz? - zapytał.

- Dzisiaj jest 6 grudnia, Mikołaja - odpowiedziała, a Mietek poczuł jej łzy na swym policzku.

Wszedł ojciec, rzucił polana przed piec, spojrzał na żonę i syknął:

- Żryć byś podała.

Nie ruszyła się, po chwili obejmując mocniej Mietka cichym głosem oznajmiła:

- Dziecko miało dostać prezent od Świętego Mikołaja.

Ojciec Mietka otworzył szafkę, sięgnął i wyciągnął butelkę wódki - była pusta. Cisnął nią o ścianę, a kiedy posypały się szkła matka jeszcze mocniej przytuliła Mietka.

- Mikołaj zdechł, kradł drzewo w lesie. Sam widziałem jak przyprzągł do sań renifery, ale kurwa, chujowy z niego zrywkarz i się wyjebał, a drewno go przygniotło aż mu z wora prezenty się wysypały. To w tym roku ani już nigdy nie będzie chuj nękał dzieciaków, a ja idę bo muszę tego czerwonego chuja zagrzebać żeby go lisy nie rozwłóczyły - rechocząc ojciec Mietka wyszedł wyraźnie zadowolony ze swej opowieści.

Matka Mietka wypuściła go z objęcia, wyciągnęła ze swego schowka sześć aluminiowych monet z rybakiem, położyła je na stole i rzekła:

- Idź do Cisnej i kup sobie ten samochodzik.

Nie trzeba było drugi raz tego powtarzać Mietek wskoczył w ubranie, zasznurował buty i wybiegł z domu. Pech chciał, że zza stodoły wyszedł ojciec, Mietek wpadł na niego, a monety wysypały mu się z dłoni. Patrzył na nie bezradnie, a strach go sparaliżował. Ojciec pozbierał aluminiowe "rybaki" i bez słowa schował do kieszeni, swym wielkim łapskiem chwycił Mietka za kark i prowadząc go do stodoły rzekł:

- Jesteś już chłop, chodź napijemy się.

Weszli do mrocznej i zimnej stodoły, ojciec wyciągnął spod siana napoczętą flaszkę denaturatu, polał setę Mietkowi mówiąc:

- Nie wąchaj tylko pij.

Mietek trzęsącą się dłonią wziął kubek i przechylił jednym haustem. Od razu rzygał, rzygał a nie miał już czym, ojciec z rechotem wyszedł ze stodoły:

- Pomęcz się to będziesz wiedział co to być prawdziwym chłopem - na odchodne rzucił na ziemię jedną z zawłaszczonych monet - kup sobie cukierków, bo ten chuj Święty Mikołaj nie żyje i idę go zakopać.

Mietek podniósł aluminiowego rybaka i ruszył do domu, otworzył drzwi, matka płakała ona zawsze płakała. Podszedł do niej i włożył jej w dłoń ocaloną monetę. Szósty grudnia zamykał już swoje wrota Mietek usnął i przyśnił mu się ten piękny, czerwony wóz strażacki jak zjeżdża z wystawy prosto w jego dłonie.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R