Staszek Góral i nadmiar nabiału


Piękną, listopadową porą pracuję ze Staszkiem Góralem, przerabiamy część chałupy na Horbie celem hodowli turysty. Jak zawsze przebywanie w towarzystwie Staszka jest czystą przyjemnością, jego opowieści przy papierosie nie mają sobie równych, zmrużone filuternie oczka Staszkowe jarzą się dziecięcą niepokorą, wydmuchuje dym i przemawia:

- Robiłem kiedyś u baby na Podhalu codziennie karmiła nas nabiałem, po tygodniu mieliśmy już dość, a po podwórku maszerowały w świetle słońca skrząc się tęczą na piórach wypasione koguty, powiedziałem chłopom „dość, dzisiaj jemy mięso”, znalazłem starą dętkę rowerową, uciąłem takie cienkie gumeczki, złapałem koguta i ciach mu na szyję pod pióra, puściłem go, a ten drze się i skrzeczy, kiwa się na nogach jak pijany. Z chałupy wyskakuje gospodyni i na ten widok krzyczy "Panie Staszku trzeba zabić koguta, bo się czymś dławi, chyba zeżarł byle co!", dwa razy nie trzeba było mi powtarzać, to ja za siekierkę i ciach, a gumeczki do kieszeni – będą na następnego. Przez miesiąc zjedliśmy dwanaście kogutów, a jak wyjeżdżaliśmy to gospodyni pożaliła się: widzi pan, panie Staszku, tyle lat chowały mi się, a teraz jakiś taki pomór na nie przyszedł.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R