Cel wędrówki

 

 

        Drapiemy się z Przełęczy Wyżnej na Połoninę. Każdy z idących niesie w sobie jakiś wyolbrzymiony mit celu swej wędrówki. Korowód ludzkich postaci we mgle taszczy swoje szablony na górę naszego świata, by przyłożyć je do idealnego boskiego wzorca na szczycie. Wszyscy się kochają i szanują powtarzając do znudzenia: „cześć”, „hej”, „dzień dobry”. „Chatkę Puchatkę” smaga marznący deszcz, ale Lutek Pińczuk dobrze ją tam zakotwiczył swym kilkudziesięcioletnim trwaniem. Koniec października wścieka się wichrem i marznącym deszczem, nie mogąc pogodzić się ze swoją agonią. W budynku tłok, Rysiek parzy i podaje ciepłe napoje, jakaś matrona niesie w dłoniach dwa papierowe kubki z gorącą zawartością i sarka:

-Coś mało tej czekolady tu dają..

Patrzę na nią z niedowierzaniem i chciałbym na głos jej powiedzieć tę impertynencję:

To ty, stara klępo, wylazłaś tu żeby przynieść to swoje drobne niezadowolenie na nic nieznaczące pierdoły ludzkiej powszedniości. Jak pójdziesz jeszcze wyżej w bramy niebieskie to też pierwsze co powiesz świętemu Piotrowi, to to, że ma nieobcięte paznokcie u stóp, a Jezusowi, że słabo domył sobie krew na skroniach po cierniowej koronie.

Kurwa, wzniosły cel wędrówki na połoniny – żeby zobaczyć ile dają kakao.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R