Autocar U-7144T

 

 

Ofiaruj mu nienawiść

Na Caryńskim wybujałe jesienne trawy chwiały się i skłaniały swe suche badyle przed wiatrem, który spływał wezbraną falą z Magury. Zaraz zacznie płakać szare niebo, zaraz powstaną z ziemi mgły – duchy umarłych stworzeń i obejmą we władanie ten świat, na którym nienawiść jest trwalsza od miłości, na którym prawdą jest śmierć, a nie życie.

Od strony Dwernika wyłonił się z lasu zwalisty pysk maszyny, tępo ścięty jak ryj buldoga – Autocar U-7144T – ciągnik siodłowy z UNNR-y. Młody człowiek ściskał oburącz potężną kierownicę i patrzył zdawałoby się dalej niż te zasnute mgłą łąki Caryńskiego Sioła, wyludnionego w czterdziestym siódmym roku, oddanego we władanie zmarłym i nielicznym żywym, którzy za chwilę umrą. Ta ziemia oszalała, ta ziemia doznała obłędu, ta ziemia wolała śmierć od życia, ta ziemia nie napiła się jeszcze tyle krwi, na ile miała pragnienie. Nikt niczego tutaj już nie siał, kiełkowała jedynie nienawiść prawdziwsza od wszystkiego innego. Od miłości też.

Pojazd wdrapał się na wzniesienie, zaparkował pomiędzy stertami martwych buków przygotowanych do zwózki w dolinę. Popielate ciała drzew lśniły całunem szklistej powłoki wody, wydawało się, że jaśnieją w mroku z mocą kwitnących wiosną jaśminów przy baraku bazy. Kierowca zgasił silnik, nie byle jaki – Hercules JXD – sześć garów swym charakterystycznym bulgotem zaświadczały, że oto jedzie Ameryka. Człowiek w szoferce zastygł i wpatrywał się w głąb siebie, wpatrywał się we mgły i wyrudziałe kołyszące się badyle, wpatrywał się w strugi deszczu zamazujące ślady umarłych, zamazujące ślady opon pojazdu. Człowiek sięgnął po coś, co leżało na fotelu pasażera, wyskoczył z szoferki, rozległ się szczęk przeładowanego karabinu, wspiął się na stertę bukowych ciał splecionych jak węże w godach, uniósł karabin w stronę szarego nieba, a jego szare oczy wypełniła ta wszędobylska, szara, bieszczadzka mgła. Nie musiał wykrzyczeć, że idzie po Niego, tamten na szczycie Magury wiedział, że to już ten czas.

Nie ma nic piękniejszego od czystej nienawiści mężczyzny do mężczyzny. Nie ma nic piękniejszego od tej martwej ziemi, która wyrzekła się miłości. Tamten na górze siedział oparty o pień pod okapem najpotężniejszej jodły w Bieszczadach, był wyraźnie starszy od tego z dołu, był tym z dołu, tylko starszym o trzydzieści lat. Jego szare oczy były takie same, jak tego z dołu, niczym się nie różniły – była w nich ta bieszczadzka mokra mgła, ta wszechpotężna dzikość, to wilcze nieokiełznanie, ten mroczny sen o życiu i śmierci, ta przerażająca świadomość, że nienawiść jest prawdziwsza od miłości i wiedza, że nie religia jest wybawieniem, a śmierć.

Nie słychać było odgłosu strzału, pochłonął go grzmot pioruna z wnętrzności  szarego nieba. Młody stał nad starym, trzymał w dłoni pustą łuskę, którą podniósł z żółtej gliny. Staremu ciekła z ust strużka krwi, chciał coś powiedzieć. Młody uklęknął, by lepiej słyszeć. Pośród wzbierającego szumu deszczu wyłowił ten szept:

-Jeśli będziesz miał syna ofiaruj mu Nienawiść, by mógł cię zabić, tak jak ty mnie.

Szklisty wzrok starego stał się jeszcze bardziej szklisty od gwałtownych strug deszczu siekących jego twarz. Młody włożył łuskę w dłoń zmarłego i zacisnął mu palce. Rzekł:

-Dziękuję ci, ojcze.

Caryńskie zasnuło się jeszcze bardziej szarą mgłą, krew spływająca z ust starego też wydawała się szara, ziemia piła ją łapczywie i szeptała:

-Jeśli będziesz miał syna, ofiaruj mu Nienawiść, by mógł cię zabić, tak jak ty mnie.

Tępy pysk pojazdu zanurzył się w szarość mgły, silnik miarowo bulgotał, wiatr szargał badyle traw, człowiek w szoferce wpatrywał się w...

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R