Baflo czyni próbę umierania

 

     Druga połowa lipca tonie w szaleństwie kwitnienia rudbekii nagich, zdaje się, że te żółtości zaćmiewają nam umysły. Do tego słońce rozrzuca hojnie swe złoto, mówiąc: „Bierzcie ile chcecie, nikomu nie zabraknie”. Życie w tym pięknym czasie w naszej Wiosce Szaleńców wyraźnie triumfuje nad śmiercią. Obywatela Bafla tylko na wsi nie widać i już mi brakuje jego powszedniego skrzeczenia, a on w szpitalu leskim czyni próbę umierania. Już wieści czarne kruki na swych skrzydłach niosą, że w śpiączkę on zapadł i łapiduchy szans mu nie dają, ale następnego dnia o świtaniu Bafluś budzi się (pewnie przypomniał sobie o winie schowanym w krzakach za Siekierezadą), bo chce się kurwa żyć jednak, bo ciągnie ciało do słońca, do tej wsi naszej i do substancji czerwonej. Kamień z serca nam spadł, bo to była tylko taka próba umierania, nawet nie generalna, tylko taka o wiele wcześniejsza, mało istotna i ledwie sygnalizująca, że na horyzoncie czarne chmury się zbierają. To jeszcze nie czas na Bafla, to czas na rudbekie nagie i ich szaleństwo, ale próbę umierania każdy może zrobić sobie zawsze i tak też czynimy 

Powrót

                                                                                                                                                  R