Białe motyle

 

 

Już kilka dni wcześniej nosiłem w sobie niepokój, który dotykał Mojego Świata muśnięciem delikatnym, czułością podstępu, pocałunkiem zapomnienia.

Już kilka dni wcześniej nosiłem w sobie świadomość, że wykluje się z tego jak z kokonu motyla coś, co zaważy na moim istnieniu, w sposób ciężki do udźwignięcia, w sposób znaczący.

Zaczęło się od motyli. Patrząc na ich mieniące się tęczowe skrzydła spostrzegłem, że tracą barwy, że stają się białe. Miałem nadzieję, że przypadłość ta dotknęła tylko nic nieważącego świata motyli, ale wybielanie się Mojego Świata nabrało dynamiki epidemii. Po motylach drzewa straciły barwy i sterczały nad moim lękiem jak straszne kikuty, śmiertelne dłonie, szpony kościste. Wszystko wokół stawało się białe, a przez brak kontrastu z czymkolwiek wszystko znikało. Próbowałem coś napisać o tej sprawie, ale atrament też uczynił się bielą wchłanianą przez białą kartkę papieru. Po kilku dniach zostały z Mojego Świata tylko delikatne muśnięcia skrzydeł motyli. Wszystko się wybieliło, nawet myśli miałem białe. Tylko ten szelest niewidocznych skrzydeł motyli, tylko te subtelne zaburzenia w ruchu powietrza. Wszystko ze wszystkim w bieli wszechobecnej się połączyło, już nawet nie mogłem wyobrazić sobie i przypomnieć jak wyglądały drzewa, rzeki, ziemia i wszystko, co było kiedyś nazwane. Pamiętałem tylko kształt motyli, od których wszystko się zaczęło.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R