Chryzantemy na mój grób

 

Pociągają mnie chryzantemy. Pierwszy listopad jest pięknym dniem, uwielbiam spacerować po cmentarnych alejach i radować się tymi jesiennymi kwiatami. Chryzantemy żółte, białe i bordowe zdają się szeleścić swymi suchymi płatkami, jak szarańczaki na bieszczadzkich łąkach. Chrzęszczą swymi płatkami przynosząc ulgę nie martwym, ale żywym, którzy za chwilę będą martwi. Pociągają mnie chryzantemy. Czuję ulgę patrząc na ich jaśniejące barwy pośród szarości nagrobków na ciśniańskim cmentarzu. Wytchnienie od istnienia czuję, słuchając szelestu ich płatków. Pierwszego listopada przynoszę białe chryzantemy na swój grób i nic nie jest ważne, czy leżę tam, czy nie, czy byłem szczęśliwy, czy nie, czy jeszcze żyję, czy już nie, czy jest mi zimno, czy nie. Ważny jest tylko szelest ich płatków – ten dźwięk kojący, naśladujący chrzęszczenie szarańczaków na wezbranej kwieciem opuszczonej na Zawoju łemkowskiej wioski. I nic nie jest ważne, czy po mnie płakano, czy nie, czy mnie kochano, czy nie, czy śmierć miałem lekką, czy nie. Ważny jest tylko ten suchy szelest suchych płatków białych chryzantem na mój grób. Pociągają mnie one, pociągają mnie w stronę mojego zgonu.

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R