Cień mojej wsi

 

Czerwiec wybujały, kiwający łbami ostów pośród rozszalałych traw, dobrobytem wody i słońca wszyscy nasyceni, wszyscy ożywieni. Schodzę z góry Horb do pracy, dwie łąnie z ciekawością spoglądają na mnie z oddali, albo mi się tylko tak wydaje, zbyt duża przestrzeń łąk nas dzieli, stąd nie widzę swojego odbicia w ich pięknych czarnych oczach. Kładą się cienie żeglujących chmur, depczę po nich i wydaje mi się, że nic nie ważę. Z potoku Habkowieckiego podrywa się czarny bocian, bezszelestnie unosi się na swych nocą podszytych skrzydłach. Przy sklepie wkraczam w ludzki wymiar bytu. Drogą biegnie biały pies z głową, jakby od innego psa, bo krasą i łaciatą. Może wkroczyłem w pomieszanie wymiarów? Może to biegną dwa światy? Na parapecie sklepu tkwi rudy kot z krzywą kaprawą mordą i skrzeczy swą powitalną pieśń. Cień mojej wsi kładzie się na mej chybotliwej strukturze rzeczywistości, płynie i miesza się, zatraca i tworzy. Asfalt faluje, piętrzą się kostki brukowe, ruch tworzy cienie – cienie mojej wsi, cienie naszego istnienia.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R