Dodge WC56

Przewoźnik umarłych, dostarczyciel dusz, a ostatnia kula dla Ciebie Panie

 

-Kurwa wasza mać, Poruczniku! Twierdzicie, że nie macie w aktach tego człowieka, że go w pizdu nie było, a on wykończył sześćdziesięciu sześciu striłciów w ciągu kilku miesięcy!

-Panie Pułkowniku, nie to, że go nie mamy w aktach, mamy jego nazwisko – Deville, mamy jego stopień – kapitan, mamy jego przydział – Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, funkcję – snajper...

-To gdzie do kurwy nędzy jest ten człowiek?

Pułkownik walnął pięścią w stół.

-Panie Pułkowniku, wszystko w naszych papierach się zgadza, ale jak poszukać kto go do nas skierował, to nie wiadomo, i kto go zwolnił ze służby też nie wiadomo.

-Poruczniku, bo mnie krew zaraz zaleje. Zacznijmy od początku, kiedy pan go pierwszy raz spotkał?

-Panie Pułkowniku, to było w zimie czterdziestego szóstego roku w cerkwi w Krywym. Paliliśmy całą wieś, żeby zlikwidować zaplecze UPA. Przed świątynię podjechał Dodge Command Car – kierowca i trzech pasażerów. Z daleka zauważyłem, że wszyscy oprócz kierowcy spoczywali w jakichś dziwnych pozach, jakby spali, kiedy podszedłem, z przerażeniem odkryłem, że to martwi partyzanci. Wtedy go pierwszy raz widziałem, wysiadł z Dodge'a i odsłaniając uśmiechem nieskazitelnie białe zęby przedstawił się:

-Kapitan Deville, a to moi przyjaciele. - wskazał na nieboszczyków.

W uchwycie przy kierownicy zauważyłem snajperski karabin. Kazał szeregowym wnieść ciała do cerkwi. Żołnierze wykonali polecenie i natychmiast wyszli ze świątyni. Wyczułem, że otaczają kapitana respektem, nie, to nie był respekt – bali się go. Byli przerażeni tym co robi, w większości byli to prości ludzie, katolicy.

Deville wskazał uprzejmie dłonią wrota cerkwi i rzekł:

-Zapraszam panie Poruczniku.

Przekroczyłem próg, w półmroku zauważyłem te trzy leżące na deskach podłogi ciała. Spoczywały przed carskimi wrotami, w powietrzu unosił się zapach kadzideł, które nasączyły świerkowe deski przez dziesiątki lat. Deville wskazał na najbardziej okazałą ikonę i rzekł:

-Panie Poruczniku, przedstawiam was sobie – oto Chrystus Pantokrator, to jemu dostarczam dusze, jestem przewoźnikiem umarłych, a nawet czymś więcej – ja ich tworzę. Proszę podejść bliżej. - Kapitan uniósł świecę w stronę ikony, na obliczu i szacie Chrystusa uwidoczniły się pęknięcia gruntu. - Widzi pan te spękania? We wszystkim jest skaza, ja tylko wynajduję takie małe pęknięcia – słabości i naciskam spust. Ci trzej, których dzisiaj dostarczyłem mieli taką skazę – chcieli żyć, a to poważne pękniecie, im czegoś bardziej chcesz, tym bliżej jesteś klęski. On - wskazał na Chrystusa Władcę Świata - stworzył swe dzieło pełne skaz, na przykład dał nam wolną wolę, z której ochoczo korzystamy: możemy się zabijać, a ja panie poruczniku kocham zabijać. Wyszukuję w ofierze pęknięcie, o, temu w środku na przykład chciało się do kobiety, a ja czekam cierpliwie, ustawiam celownik, a on myśli tylko o miłości, a ja myślę tylko o jego duszy. Naciskam spust, on pada, kobieta wybiega z chałupy i rozpacza, a to – kapitan uniósł w górę swój karabin, z którym się nie rozstawał – to najpiękniejszy wynalazek człowieka. Nie trzeba już czuć tej całej przykrej fizjologii umierającego, jak to bywało ongiś – zapach moczu, kału, krwi, wybebeszonych flaków. To przez broń palną można delektować się sztuką zabijania. Ten dystans jest potrzebny zarówno ofierze, jak i katu.

Mijały miesiące – Kapitan Devill dostarczał Chrystusowi Pantokratorowi dusze, wydawało się, że to nie bóg ustala zasady tej gry, a on – Łowca Umarłych. W sierpniu czterdziestego siódmego roku skończyliśmy akcję oczyszczania terenu. Przywiózł ostatniego martwego striłcia. Deville pożegnał się, wsiadł w swojego Dodge'a, a wcześniej ofiarował mi ten karabin i na pożegnanie rzekł:

-Będę tęsknił za tymi przejażdżkami, ale nie ma tu już dla mnie roboty. A tak na marginesie panie Poruczniku – ma pan też poważną skazę, bo pan chce zrozumieć, a tu nie ma nic do rozumienia. Można zabijać – niech pan zabija, niech się pan tym rozkoszuje póki można.

I odjechał. Nigdy go już nie spotkałem. Panie pułkowniku, to był chyba diabeł – on nie walczył z partyzantami, on walczył z Bogiem.

-Kurwa Poruczniku, nie opowiadajcie mi tutaj takich bredni, proszę zniszczyć wszystkie papiery z tym nazwiskiem, nie chcę żeby poszło to wyżej. Co ja w pizdu napiszę w raporcie? Że w pańskiej kompanii służył Lucyfer?

Kapitan Deville przed wyjazdem ostatni raz stanął przed obliczem Chrystusa Pantokratora:

-Przyszedłem się pożegnać. Mam dar dla Ciebie. - otworzył dłoń, w której ukazał się lśniący pocisk do jego karabinu. - To jest ostatnia kula, zostawiam dla Ciebie, też masz potężną skazę - to miłość do ludzi i wiara w nich.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R