Dynia

 

Jest czas nieśmiertelności i jest czas śmiertelności. Dziewiętnastego października skończył się w Bieszczadach czas nieśmiertelności, to cudowne zapomnienie śmierci - błękit niebios i złoto słońca, te dwa tworzywa mamiły nas miesiąc ułudą wiecznego istnienia. Projektowały narkotyczną wizję nieśmiertelności. Odwiedziłem koleżanki i kolegów na dziennym otwartym psychiatrycznym oddziale. Napierdalają swoje odwieczne kolorowanki. Próbowałem się przebijać do nich z czymkolwiek, ale każdy do kogo adresowałem słowa podnosił wzrok z lękiem, odpowiadał z przerażeniem i błyskawicznie opuszczał wzrok. Byle chłonąć jak najmniej emocji, jak najmniej myśli i słów do przetrawienia. Jak najmniej bolesnych bodźców ze świata zewnętrznego.

Rozumiem ten mechanizm, depresant rozumie depresanta, alkoholik rozumie alkoholika, samobójca rozumie samobójcę. Moja grupa czuje się tam bezpiecznie – stworzyli sobie utopijny azyl, w którym jedynym wysiłkiem na jaki ich stać jest ta pieprzona kolorowanka. Zajebista terapia – narkomanowi dać kokainę (tyle, ile chce), alkoholikowi dać wódę (tyle, ile chce), samobójcy dać sznur (tyle metrów, ile chce), depresantowi dać paliwa na podtrzymanie depresji (tyle, ile chce). Nie wytrzymuję dłużej w tej matni, wychodzę. Na pożegnanie dostaję od koleżanki Basi kolorowankę: dynię, bo to nazajutrz Halloween. Siedzę samotnie w moim umarłym domu, a dom jest posadowiony na mojej umarłej górze. Właściwie ja też jestem umarły. Przede mną kolorowanka – dynia szczerzy swe zębiska, a we łbie jej płonie złowrogi ogień depresji.

Nigdy cię kurwo nie pokoloruję, nigdy nie tknę żadnej jebanej kolorowanki – prawie rzężę tę kwestię.

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R