Jesienna łagodność śmierci

 

Druga dekada września śni swój piękny sen, w którym pod ciężarem żaru słońca spływają z drzew przebarwione liście, jakby wytrawny złotnik-rzemieślnik nakładał na każdy z nich z osobna warstwę słonecznego pyłu i pod tym ciężarem szlachetnego kruszcu rwą się witki uwalniając je z matczynego drzewa w objęcia jesiennego wiatru, który unosi je w przestworza jak kochanek brutalny w swej namiętności. Przytula je i odpycha.

Szary Kot zwinięty w kłębek celebruje przed gankiem Domu swe umieranie. Góra Horb, na którą ludzie wnieśli swym błogosławieństwem i przekleństwem ten Dom, jakby nie zauważała tego umierania, bo i cóż ona ma zauważać – to pojedyncze nędzne konanie nie jest dla Góry żadnym wyzwaniem w obliczu jej własnego konania. Na południowym stoku, pośród szelestu zeschłych traw na wietrze pasą się trzy łanie, których futra już jesiennie płowieją, które stają się jednością z tymi łąkami. One też nie zauważają tego umierania. Życie jest cudownym oszustem, który do kończ mami swe ofiary nadzieją bytu. Życie jest utalentowanym magikiem, który prezentuje przed oczami odchodzących istot spektakl o ich narodzinach, umierający z trwogą pytają: „Czy to już koniec?”, a on nonszalancko chyli cylinder z głowy, wyjmuje z niego białego, roześmianego królika zapewniając:

-Nie bójcie się, to są dopiero wasze narodziny.

Zwinięty w kłębek Szary Kot celebruje przed gankiem domu swe umieranie, jesień wrześniowym szaleństwem bogactwa płodów pyszni się w przestrzeni swymi magicznymi sztuczkami omamiania istot, snami o ułudzie istnienia.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R