Lot nad kukułczym gniazdem

 

Poranne ataki paniki, kurwa, przecież nie jestem żołnierzem w okopach Stalingradu! Relanium i jadę dalej. Nie wiem co się dzieje wokół mnie, to, co się dzieje, to chyba nazywa się rzeczywistość. Bardzo wysilam się, żeby sobie przypomnieć, co to znaczy. Twarze bliskich mi osób odbieram swym zrozumieniem, jakby były obrazkami na starych fotografiach. Nie wiem, czy to się już zdarzyło, czy się zdarzy, czy to jest, czy to będzie. Drobne problemy z czasem, ale czymże on jest? Nawet Einstein miał pewne wątpliwości w tej materii. Zagubiła się moja przestrzeń, a później odnalazła, jest tutaj, tutaj, gdzie ja jestem, ale błądzę w niej, bo mam migotania obecności i raz jestem, raz mnie nie ma, przez co tracę z horyzontu przestrzeń i czas, który płata mi figle, odwracając linearność zdarzeń. Lot nad kukułczym gniazdem czytałem w liceum, trzy dziesiątki lat temu w internacie w Lesku. Dzisiaj sobie przypomniałem tę lekturę na dziennym oddziele psychiatrycznym w Lesku. Piękni są pacjenci tej książki i tego oddziału. Do niektórych książek wraca się po latach, do tej wróciłem po trzydziestu, choć z drugiej strony była cały czas we mnie obecna, towarzyszyła mi cały czas, tylko nie zauważałem jej.

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R