Ostatni dzień kwietnia

 

Przydając przymiotnik: „ostatni”, przydaje się nutę dramatyzmu. Kręcę modlitewnym rowerowym młynkiem na Wetlinę. Sznur samochodów i motocykli jęczy wezbraną rzeką, wydaje się, że wszyscy zapragnęli spędzić majówkę w Bieszczadach. Nie dziwię się tym wszystkim istotom, bo ja też bym wybrał piękno tych gór. Dotarłem pod sklep Zdzicha - na ławeczce, jak za starych dobrych czasów dostrzegam Heńka Dryję – ogolony ze zmizerniałą i ściągnięta twarzą patrzy przed siebie. Witam się z nim serdecznie i już na wstępie dowiaduję się, że nie pije – to dobra wiadomość, zła – to, że miał drugi wylew. Ma problemy z wysławianiem się i gorzej mu się chodzi. Pocieszam go:

-Patrz Heniek, piękna wiosna nas przytula, będzie lepiej.

Mój optymizm nie udziela mu się, macha tylko dłonią, jakby mówił: „cóż mi z tego”. Żegnam się i odjeżdżam, myśląc o Heńku: czyżby to ostatni taki tragiczny człowiek spod sklepu Zdzicha w ten ostatni piękny dzień kwietnia trawi swą samotność i analizuje upadek? Czyżby to ostatni taki człowiek świadczy samym sobą tą nagą i bolesną prawdę, że ta cena, którą zapłacił jest niewarta tej wolności, której pożądał? Nie wiem, nie mnie to osądzać, nie mnie to ważyć.

 

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R