Recenzja do tomiku poezji Józefa Bilskiego

 

Poproszony zostałem o zaznajomienie się z tomikiem poezji „Trzy wieczory w Siekierezadzie”, uczynił to chyba sam autor. Przeczytałem, przeżułem, obejrzałem grafiki i zdjęcia no i co kurwa mam z tym zrobić? Nie jestem żadnym jebanym krytykiem literackim, tylko przez pomyłkę mówią na mnie pisarz, ale skoro się podjąłem to chuj – piszę oto tę rozprawę. Uwaga, bo zaczynam.

Nigdy nie przypuszczałem, że Siekierezada może kiedyś „natychać” wszelkiego rodzaju artystów końskim chujem w mózg jebanych. Nigdy o tym nie myślałem, ani wtedy kiedy Zenek narzygał na stół tak obficie, że „miski pełnej grozy” zabrakło na ten urobek, a jak zgarniałem szufelką ten zenkowy naddatek, to dwóch jego kolegów jeszcze się do tego dołożyło. Nigdy też nie przypuszczałem, że Siekiera będzie „natychać” twórczych osobników wtedy, kiedy Janek Raper wyrzygał się krwią na bar, a dłonią przyciskał sobie rozszarpaną klatkę piersiową po „tulipanie” zwinnej rozbitej butelki, którą poczęstował go brat rodzony – Mietek Nożownik. Zgarniałem ten czerwony płyn do swojej służbowej „miski pełnej grozy” szmatą do podłogi. Po ćwierćwieczu tej heroicznej działalności doczekałem się ulgi – rzadziej rzygają rzygami, rzadziej krwią, a coraz częściej poezją, literaturą i pieśnią, a ja to wszystko zgarniam do służbowej „miski pełnej grozy” i jeb urobek na zlewki za Siekierezadą...

Powrót

                                                                                                                                                  R