Śmierć Króla Potoków

 

To opowieść o człowieku, który wymyślił sobie swoje życie. Jest to opowieść o człowieku, który uwierzył, że wymyślone przez niego życie jest jego prawdziwym. Jest to opowieść o ludziach z małej wioski, którzy najpierw zajadle nie chcieli uwierzyć w to wymyślone życie tego człowieka, a później oddaliby wszystko, by nie stracić wiary w to, co uznali za prawdę o jego istnieniu. Jest to opowieść o nieśmiertelności płynącej wody i śmiertelności wszystkiego, co w nią wpadnie.

Pan Janek był listonoszem, rytm jego żywota wyznaczał granatowy uniform, który wkładał do pracy i stary, służbowy, skrzypiący rower, którym przemierzał swe codzienne szlaki – z tych ziarenek codzienności uzbierało się czterdzieści lat, dodając do tego ćwierć wieku sprzed ery poczty polskiej panu Jankowi minęło sześćdziesiąt pięć ludzkich jednostek istnienia. I wówczas dostąpił tego objawienia – za pośrednictwem objazdowego kina, które nawiedzało bieszczadzkie wioski. Z chwilą kwitnienia kwiatów samochód z Unrry – Dodge Ambulance dostarczał z powiatowego miasta rolki celuloidowych taśm z zawartością równie barwną, jak te ukwiecone bieszczadzkie łąki. Tego pamiętnego dnia pan Janek obejrzał imperialistyczne dzieło filmowe o poszukiwaczach złota, a kiedy skończyła się projekcja był już innym człowiekiem. Nazajutrz nie pojawił się w pracy, zdziwieni mieszkańcy naszej wsi zobaczyli go w potoku, jak przesiewał drobny żwir na starym sicie murarskim. Od tego dnia jeśli już ktoś widział pana Janka, to wyłącznie w potoku, w potoku Habkowieckim, w potoku Krywym, w górnej Solince.

Pan Janek porzucił swój dom, koczował w płóciennym namiocie, nosił kapelusz i drelichowe spodnie. Na początku jego złotego szlaku cała wieś naśmiewała się z jego poczynań, a dzieci dokuczały mu przecinając sznurki w namiocie, zalewając wodą ognisko. Pan Jan został poszukiwaczem złota. Przez pierwsze lata jego traperowania tylko on w nie wierzył, ale cierpliwość się opłaciła – po trzech wiosnach i zimach połowa wsi też w to uwierzyła i go wspierała, ludzie mówili doń:

-Panie Janku, podobno dużo złota znaleźli w potoku Nasiczańskim.

Inni pytali:

-Może potrzebne panu lepsze sito albo łopata?

Zaś po pięciu latach nie było już we wsi osoby, która by nie wierzyła w nowe życie pana Janka. Byliśmy dumni, bo tylko nasza wioska miała prawdziwego poszukiwacza złota, który płukał je od rana do nocy w tych pięknych, mrocznych potokach.

Pan Janek wyhodował długą siwą brodę, palce u rąk powykrzywiał mu chłód wody, a długie, nieczesane, siwe włosy usiłował mu uporządkować wiatr. Jesienią pamiętnego roku, w którym uschnął wielki jesion przed sklepem dowiedzieliśmy się, że to jest właśnie ten dzień, dzień śmierci Króla Potoków. Chłopaki łowiący pstrągi w potoku Habkowieckim znaleźli pana Janka opartego o wielki głaz. W dłoniach trzymał tą starą, zardzewiałą, szwabską skrzynkę amunicyjną do karabinu maszynowego, w której deponował wypłukane złoto. Sołtys wsi komisyjnie z panią nauczycielką i księdzem otworzyli ją na brzegu i wszystkim ukazała się jej zawartość: zielone i białe matowe szkiełka, oszlifowane cierpliwością wody kamyki krzemienia, kawałki wypiaskowanego metalu, patyczki o ciekawym kształcie - cały dorobek prawdziwego poszukiwacza złota z naszej wsi.

I to byłby koniec opowieści o człowieku, który wymyślił własne życie i o nas wszystkich, którzy uwierzyliśmy, że wymyślone przez pana Janka życie jest jego życiem prawdziwym.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R