Upadek miasta umarłych

 

W mieście umarłych panowała szczęśliwość i ład ostateczny. Wszystkim mieszkańcom lśniły nieskazitelną bielą wypolerowane kości, w oczodołach panowała piękna, nieprzenikniona czerń, w puszkach mózgowych nie było żadnej trucizny – ani emocji, ani namiętności, a ni pożądania. Miasto umarłych funkcjonowało perfekcyjnie. Nikt nie chodził nigdzie, nikt niczego ani nikogo nie potrzebował, ale nie ma w tym czy w tamtym świecie idealnego uniwersum. Zawsze gdzieś jeden mały wirus powolnym swym działaniem zainfekuje zdrowy organizm i rozpocznie tę chorobę, tę reakcję łańcuchową zwaną życiem. Coś złego wydarzyło się na skraju miasta umarłych. Jeden szkielet zaczął obrastać w tanki, w piersiach zaczęło bić mu serce, czaszka jęła napełniać się mózgiem... uczynił się żywy człowiek, który swym pragnieniem i cierpieniem w samotności powołał następnego na podobieństwo swoje. Wkrótce w mieście umarłych zaczęła szaleć ta zaraza. Nastał czas emocji, pożądań, namiętności i myśli. Miasto umarłych upadło. Odwieczny ład i porządek runął jak domek z kart. Ja tego nie widziałem, znam je tylko z opowieści – miasto umarłych upadło przed moimi...

Nie, miasto umarłych upadło po moich narodzinach.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R