Żurawica

 

Trzydziesty października przywitał nas cudownym tchnieniem ciepła, jakby ten umierający świat wydawał to ostatnie tchnienie ze swych jesiennych płuc. Tysiące odcieni barw, zaległych pośród szeleszczących liści, mieniących się jak źrenice podchodzących stworzeń, to porażające, tęczowe zjawisko gasnących bezimiennych istnień, których nikt już nie ma siły nazwać, których nikt już nie chce dobić.

Przywiozłem mojego kolegę do Żurawicy, bo jak sam to określił: „pozaginało go jak mróz zagina późnojesienne jaworowe liście”. Nie tak dawno bawiliśmy się na ciśniańskim pomniku w bezgraniczną wiarę, w dziecięce istnienie, a dzisiaj bawimy się w przerażającą depresję. Bawimy się w myśli czarne o beznadziei przyszłości.

Na poczekalni siedzi Przegrana Pani, Przegrana co najmniej trzy razy. Na twarzy ma wymalowany transparent: „Przegrałam. Kolejny raz. Życie mnie podeptało. Jestem nikim. Jestem narkomanką. Zgłaszam się po pomoc do tego systemu. Zutylizujcie mnie.”.

Pensjonariusze szpitala przemykają w granatowych dresach z napisem: „Żurawica – szpital psychiatryczny”. Twarze jakby odbite w matrycach, jednakowo ściągnięte, napięte bólem i cierpieniem. Na budynku mural, ktoś dopisał „Jezus też tu był”. Policyjne suki co rusz wypluwają na izbie przyjęć ludzi z łapanki, obsługa obcesowo i agresywnie tłumi wszelkie pytania, widać mają dość ćpających i chlejących czubków. Patrzę na ten kombinat z przerażeniem... i ja mam kurwa zostawić tutaj kolegę? Siebie bym się bał tutaj zostawić. Wracam do Cisnej, a przed oczami jarzy mi się neonem ten napis: „Jezus też tu był”, w oczach mam przerażenie, bo nie tak dawno też czegoś podobnego doświadczyłem. Powiedziano mi:

-Pomóż sobie sam.

I bardzo dobrze, że mi tak powiedziano, ale nieraz nie sposób sobie pomóc samemu, bo przecież „Jezus też tu był”.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R