22 lutego



Nad naszą wsią błękit nieba czystością wszech wiecznego oceany przemijania zastygł boskim betonem litości.

Karczuję gałęzie w lesie na górze Horb, górze, która jest mną, bo ja ją wybrałem, a ona wybrała mnie. Mój szary pies ją wybrał, a ona wybrała jego. Mój złoto-miedziany koń ją wybrał, a o na wybrała jego. Wiem to na pewno, że kocham tę górę, a ona kocha mnie.

Ta świadomość jest przypieczętowana tysiącami drzew, które tutaj posadziłem, to nasze święte przymierze-marzenie o nieśmiertelności. Taka sama ułuda jak to błękitne niebo, jak ta góra i ja, ale jeśli coś ma być ułudą, to niech będzie piękną ułudą. Taką jak ta chwila mojego istnienia.

Karczuję suche gałęzie, a z nieba wlewa się we mnie dziewicza pieśń pierwszego klucza żurawi, które otwierają wrota do zmartwychwstania. To wiosennych marzeń o kolejnej nadziei. To modlitwa wszystkich pięknych stworzeń złapanych w pułapkę przestrzeni i czasu.

Jestem szczęśliwy na tej górze, dzisiaj wiem to na pewno. Na zawsze tutaj zostanę ze swym szarym psem i złoto-miedzianym koniem.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R