Jak zostałem ćpunem

 

    Jak już zapewne wiecie na pierwsze imię mam Rafał, a na drugie depresja. To drugie imię opisuje mnie doskonale w szarościach styczniowych wieczorów. Zatroskana rodzina bardzo mi chciała pomóc. Plan był prosty, wkręcono mnie na oddział toksykologii tak przejściowo bo w psychiatryku nie było wolnego łoża. Pani doktor, która przeprowadzała ze mną wywiad napisała w rozpoznaniu choroby, że przyjmowałem stukrotną dawkę leków uspokajających typu BDZ, a wszystko przez moją niewiedzę medyczną. Na jej pytanie jakie ilości przyjmowałem, odpowiedziałem „setki”, bo tak pisało na pigułach. Pani doktor napisała na papierze, że pacjent stukrotnie przekraczał dawki. Nim się obejrzałem odtruwano mnie z zatrucia lekami, których nie brałem. Po pięciu dniach byłem już fachowo zatruty, rzygałem chemią i niezbyt apetycznie srałem krwią. W końcu zwolniło się łóżko na oddziale psychiatrycznym bo ktoś wykorkował. Przeniesiono mnie tam, a różnica pięter była duża, z dziewiątego na trzecie, to nie był chyba awans. Pan doktor rządzący na tym oddziale przeanalizował moją kartę „oho, ładnie się pan zagalopował”. I chuj, żadne tłumaczenie, że nie mogłem żreć stu piguł dziennie zamiast jednej bo nie ma na świecie takiego narkomana, nawet gdyby nim był słoń, który by to przyjął w krwiobieg, przecież trzy konie by zajebało. Uparcie i niezmordowanie chcieli mnie leczyć na narkotyki, a ja mam tylko skromną, jebaną depresję. Szybko się wypisałem i opuściłem z ulgą salę opieki paliatywnej, gdzie chyba też przez przypadek położono mnie z trzema kończącymi się kolesiami. Oto cała moja historia jak zostałem ćpunem.

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R