Msza u Darka

 

 

    Darek stał przy stole z uniesionymi modlitewnie po egipsku dłońmi, patrzył w niebo, jakby nie było betonowego sufitu. Stan jego dziesięciokrotnie licytował ekstazę świętej Teresy. Początek grudnia szalał wichrem, niepokojąc mury drżącymi szybami. Kolorowe ledy dodawały kuchni darkowej świątynnego splendoru, dym ze skrętów robił za kadzidło. Darek stał tak niewzruszenie i jak kapłan w uniesieniu powtarzał:

-Amok, amok.... szaleństwo.. szaleństwo...

I chyba cytując Marlona Brando z „Czasu apokalipsy”:

-Groza... groza..

Nic sobie z tego nie robiąc Wojtek Szwed pieprzył swoje wyrywkowe obsesje, jakby z kosmosu docierały strzępy pomieszanych, dawno wysłanych sygnałów. Olek Pustak nosił drewno do kominka i dużego pieca w kotłowni, cały czas pytając, czy dobrze robi. Wojtek co rusz pokazywał wiadomości tekstowe w telefonie i gadał jak przeskakujący adapter bez sensu i składu. Pustak użalał się nad swoim upadkiem i puszczał z komputera Amy Winehouse, ubolewając, że ją przeżył. A Darek stał tak niewzruszenie i powtarzał:

-Amok... amok... szaleństwo... szaleństwo.. groza... groza.

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R