Ostatni dzień kota Felka

 

 

    Obudziłem się z przeświadczeniem, że styczeń już umiera. Nie wiem dlaczego, ale zawsze podświadomie uważałem, że jest groźny. Może dlatego, że nie lubię chłodu. Zawsze wydaje mi się, że jest zapowiedzią śmierci. Spojrzałem na południe, w stronę Honu. Dom na górze Horb wygląda, jakby Arka Noego osiadła na wysokim półwyspie pośród drzew. Dolina wsi ukrywała się w gęstej mgle, zwiastuje to słoneczny dzień. Zstąpiłem ze swojego Araratu, byłem umówiony z ojcem na wspólny wyjazd do miasta, mieliśmy tam kilka pomniejszych spraw, a najważniejszą było życie kota Felka, którego pani weterynarz już dwa tygodnie wcześniej zaklasyfikowała do bytów, które muszą odejść. Rodzice mieli nadzieję, że można to jeszcze trochę odwlec, ale jak to w życiu – są rzeczy, których odwlec nie można. Kot Felek podróżował na swoim kocyku, był spokojny i ospały, dzień rozścielił się błękitem, rozbłysł złotym słońcem, piękny czas na wniebowstąpienie. W lecznicy kota Felka przyjęła pani weterynarz. Krótkie pożegnanie i czas umierać. Procedura oczekiwania, po czym wydano nam ciało. Wracaliśmy znowu w trójkę, wydawało się, że niczego nam nie brakuje. Felek leżał na swoim kocyku i spał szczęśliwy w podróży. Dziwne jest to umieranie, jakby niczego nie brakowało, a zarazem jakby brakowało wszystkiego. Jakby była miłość i nie było jej wcale. Jakby świat istniał i nikt nie słyszał o jego istnieniu. Bardzo dziwne jest takie umieranie.

 

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R