Pierwszy lutego w mojej wiosce



Wysypałem resztki ptakom wygłodniałym, dwie sójki łapczywie łykały duże kęsy. Nadleciał kruk, ustąpiły mu miejsca w biesiadzie, patrzyłem, jak wydziobuje szara przestrzeń wokół domu. Wszystko wyglądało jak jakaś potworna padlina minionych, szarych dni, gnijąca niezrozumieniem, jątrząca się raną umarłej nadziei. Śmierdzące truchło miłości, bielmem zaszłe oczy przeszłych, konających radości.

Płosząc kruka, zszedłem do wioski, w której więcej ostatnio konania niż istnienia, więcej smutku niż radości.

Zstąpiłem pierwszego lutego do wioski jako ten kruk nienasycony, by rozszarpywać ścierwo teraźniejszości. Zstąpiłem z góry Horb jako ten kruk mroczny, padlinożerca rozpaczliwej i delikatnej struktury mojej wioski.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R