Śmierć Chodora II

 

Ten rok nieszczęsny 2021 jakby tak odrobinę dramatyczno krotochwilnym był, tyle istnień z padołu ciśniańskiego jeszcze nigdy nie powędrowało w zaświaty. W gronie znamienitej palestry absurdalno - abstrakcyjnej wykładowców życia znalazł się też Adam Chodor, sławny parkingowy sprzed Siekierezady, książę notorycznego szaleństwa, capo di tutti capi upadłych, były bufetowy Siekierezady (O kurwa, lepiej tego w hagiografii św. Adama nie wspominać, dla jego dobra i mojego również, bo to nie on był debilem tylko ja, że go zatrudniałem). Tak ogólnie, w teorii wszyscy mniej więcej wiemy jak umierają ludzie: jedni kończą w łożu, inni w drodze, w powietrzu też dopada człeka kosa, w wodzie, w lesie i na ornym polu, ponoć nawet w Wołominie mrą i w Tłuszczu też się zdarza.

Chodor spalony żarem bieszczadzkiego słońca, w kamizelce moro i z przewieszoną przez pierś kasą fiskalną czujnie przemierza parking przed Siekierezadą. Kasuje, zabawia petentów rozmową, opowiada historie - czyni bieszczadzki klimat, ciężko pracuje na legendę. Gul, gul, gul, na trzy takty piwo puszkowe za rogiem opracowuje i jak ten Rambo, powrót do akcji.

Żegnaj Adamie, ściana płaczu w sali Kominkowej już Ci przypisana, Twój portret tam na wieki do wglądu badaczy natchnionych etosem bieszczadu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R