Albo Autosan, albo ja



Przy tej wielkiej jodle to było, przy tej która nad potokiem Habkowieckim od dwustu lat świadkiem wszystkiego była. Młodzi, zachłyśnięci Bieszczadem, sobą i winem prostym z misiem na etykietce, pod jej baldachimem czekali na przeznaczenie. Może ta jodła jakąś ich Nemezis była, może to ona uczyniła, któż to wie… ale nawet gdyby, to nic już nie powie, bo sołtys ściąć kazał.

Po tym winie z misiem na miłośnika jasność się naciągła prawdy absolutnej taka czysta potrzeba, zapytał:

- Kochasz mnie?

Ciszę przerwał jadący z góry Jabłońskiej jęczący hamulcami Autosan. Niewiastę też ta jasność owładnęła pod tą czarną jodłą i odpowiedziała szczerze:

- Nie.

Miłośnik powtórzył:

- Kochasz? albo rzucę się pod autobus.

Jodła nie pozwoliła skłamać, z gardła niewiasty ulęgło się zdecydowane:

- Nie.

Tępe uderzenie i pisk opon…

Tylko ta jodła wiedziała, co to prawda absolutna miłości.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R