Drugie opuszczenie psa

Carry back me home (saraceno-blues)



Dziwny styczeń, jakiego jeszcze nie było. Ulewne deszcze, bezśnieżna, błotnista droga na górę Horb. Wierzby pęczniejące na swych witkach wiosennymi zalążkami, potok Habkowiecki odarty z lodowej szaty i ja chwilowo odarty ze wszystkiego, próbujący się określić w nowej, prywatnej rzeczywistości. Idę do wsi i przy narożnym sklepie spotykam mojego psa, mojego szarego psa, którego ta kurwa zabrała mi z domu. Właściwie chuj wie dlaczego się na to zgodziłem, chyba sparaliżowany strachem i lękiem, bo zawsze jebana potrafiła wymyślić coś takiego, taką kurewską strukturę, która jebała człowieka jak broń masowego rażenia. Ta już zupełnie obca mi osoba, która kiedyś była mi bliska, przebywała w sklepie i dobrze, bo jakoś nie miałem feng shui, żeby oglądać jej ryj. Bardzo się ucieszyłem, że mogłem się zobaczyć z moim ukochanym, szarym psem. Przytuliłem tego siwego staruszka i przyrzekłem mu posługując się słowami pięknej pieśni saraceno-blues „Carry back me home”.

Drugi raz cię nie opuszczę, wrócisz na górę Horb pilnować swojego domu. Wrócisz do Homera i Luny, do swoich dzielnych i pięknych poprzedników, którzy pełnią już tam wieczną wartę. Wybacz mi Brego, drugi raz już cię nie opuszczę.

Musiałem już iść, obejrzałem się do tyłu, a on patrzył tymi wiernymi, zapadniętymi w starość oczami i wydaje mi się, że nie rozumiał, dlaczego musiał mnie opuścić. Przyrzekłem mu jeszcze raz:

- Wrócisz na górę Horb.

Carry back me home...

 

Powrót

                                                                                                                                                  R