Janek Oleksy – schodami do nieba



Tak ze czterdzieści lat temu to było… wakacyjny, piękny letni poranek, niebo błękitne dziecięcej szczęśliwości nad wsią rozpostarte, biel żeglujących cumulusów.

Wydaje mi się, że tak intensywnie barwnych dni już nigdy nie zaznamy, odkąd zamknęliśmy bramy dzieciństwa. Mały człowiek zupełnie inaczej postrzega piękno, może nawet nie postrzega, a czuje całym sobą. Stałem na podwórku, przez główny ciśniański trakt pędził stado krów i byków Janek. Z podziwem i uznaniem obserwowałem jak zawodowo, za pomocą leszczynowego kija panuje nad tymi wielkimi zwierzętami. Skoczyłem na płot i zapytałem:

- Gdzie je pędzisz?

- Na pustyń. - odpowiedział zdawkowo, jak kowboj na prerii.

Nie mogłem pojąć, dlaczego na pustynię, przecież na piasku się nie napasą, ale sam fakt udania się na prawdziwą pustynię napawał mnie podnieceniem.

- A gdzie jest ta pustynia? - dopytałem.

- Aleś głupi, to nasze pastwisko pod Honem, a nie żadna pustynia.

Pochowaliśmy Janka w kwietniu. Okazuje się, że można do nieba i w dół.

Żegnaj Janku, kiedyś spotkamy się na prawdziwej pustyni nieistnienia.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R