Koń Kozaka



W 44 roku ubiegłego wieku ojciec mój miał kilka lat. W Budapeszcie, gdzie mieszkali, rozprzestrzeniła się dramatyczna wieść, że Ruscy będą bombardować miasto. Większość ludzi wyjeżdżała na wieś do rodzin, by uniknąć udziału w tym spektaklu. Moi dziadkowie spakowali potomstwo i opuścili stolicę. Przybyli na wieś, do której prowadziła nieutwardzona polna droga i z trwogą oczekiwali na zbliżający się rosyjski walec. Po kilku dniach mój ojciec bawiąc się z rówieśnikami na polach, zauważył kilku jeźdźców na koniach, które z mozołem przedzierały się przez błotnisty trakt. Jeden z nich odstawał od pozostałych. Jeździec zaczął okładać go nahajem, ale nie zmotywowało to „pojazdu”. Wymęczona szkapina spuściła tylko łeb i ani drgnie. Kozak zsiadł z wierzchowca, ściągnął z pleców karabin, przeładował i zastrzelił zwierzę. Nie obracając się nawet, ruszył za pozostałymi.

W wiosce godzinę później dorośli deliberowali, czy by nie wyciągnąć z błota tego świeżego mięsa, ale wójt gromady przestrzegł: „To mienie wojskowe, mogą z nami zrobić to co z koniem.” I przez następny tydzień lisy i kruki oprawiły chabetę do białych kości.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R