Martwa kuna



No i dorobiłem się, dorobiłem się w końcu takiego rodzaju istnienia, z którego jestem zajebiście zadowolony. Jakby mnie końskim chujem w mózg wyjebało. Gdybym nie był tak skromnym człowiekiem, powiedziałbym nawet – wieczny wzwód szczęśliwości ludzkiej. Dotarło do mnie, że dzień dzisiejszy, w którym mnie posadowiono, jest najlepszą i najwłaściwszą pozycją we wszechświecie, jaka mogła mi się zdarzyć. Okoliczności, w których się znajduję, są najłaskawszymi, jakie mogły mi się przytrafić. Wioska, w której goszczę jest najpiękniejszą na świecie, rzeka obok której śpię i śnię jest najcudowniejszą kołysanką, a góry Hon i Horb są graficznym znakiem nazywanym „zawiasem” ograniczającym moje jestestwo w wielkim kosmosie. Wszystkie istoty, które tutaj spotykam są tak cudownie wzruszające jak samo jesienne przemijanie, nic więcej mi tutaj nie potrzeba, mam wszystko, co powinien mieć szczęśliwy człowiek. A właściwie otrzymuję nadmiar tej łaskawości, wręcz jakąś boską premię na przyszłe istnienie… martwą kunę uniosłem w dłoniach w grudniowym, bezśnieżnym dniu. Wiem, gdzie mieszkała, pod okapem nowej sali Siekierezady. Dotarło do mnie, że dzień dzisiejszy...

 

Powrót

                                                                                                                                                  R